nasiona marihuany

Ponury Raport Spożywczy - Ciastka Kopytne (+ przepis)

Wyszukiwarka Forumowa:

PonuryŻniwiarz

Well-known member
Weteran
Rejestracja
Kwi 16, 2012
Postów
3,147
Buchów
9
Bondziorno,

to ja. W chwilach, kiedy najdzie mnie na to ochota, chciałem podzielić się z Wami kilkoma przemyśleniami pochodzenia okołokonopnego. Zostały (w planach) mi do omówienia trzy tematy:

- dlaczego już chyba raczej prawie na pewno nie skrobnę żadnego rozwiniętego smoke raportu (to będzie dziwny tekst);

- inne metody spożycia – odsłona numer 1 (i chyba ostatnia, bo mój waporyzer wybuchł przy pierwszej próbie odpalenia): konsumpcja przetworów na bazie masła konopnego (to będzie tekst sięgający do miłych wspomnień, miły tekst);

- ja i konopie: 777 dni razem, za i przeciw, góry i doliny (to będzie trudny tekst – chciałbym wystąpić w nim nago, przed czym nie mam oporów (powodów też nie), ale zawsze boję się ośmieszenia… Prawdę, to co nam się wydaje prawdą, łatwo wyśmiać, odrzucić). Zobaczymy.

Przyszedł mi do głowy też czwarty: etykieta konopna przy spożyciu grupowym i samodzielnym (tak, tak, nie ma co odpuszczać w żadnej sytuacji). Na jednej stronie internetowej, po międzynarodowemu, kiedyś czytałem o takim zjawisku, a jak tak patrzę naocznie jak ludzie podchodzą do konsumpcji zaborczo, kulawo, na siłę, nieprzyjemnie, to mi się trochę robi żal, że jest to sprowadzane tylko do zmylenia tropu rzeczywistości. Tutaj, na forum, widzę szansę na stworzenie tekstu opiniotwórczego. Trochę rozwiania mitów, trochę zabawy w kulturę cannabis. Niektórzy tutaj na pewno katują płucka sziszą, więc wiedzą, że są pewne manewry, które mogą uczynić wieczór z szyszunią dużo przyjemniejszym. W konopiach te manewry też istnieją, proszę sobie wyobrazić…
Może dziabnę jakiś szkic z własnymi przemyśleniami, a potem ludzie większego rozumu i doświadczenia, doprawią go smakiem i taktem. Rozwijajmy się. Tak rzucam – w wiosenne powietrze…

Póki co, od środka – ciasteczka. Zacząłem piec i pisać blisko rok temu. Spróbuję jakoś skompilować wrażenie zeszłe i bieżące. Ale, póki co, oświadczenie, jakże ponure:

Muszę wyznać z żalem i jako usprawiedliwienie nowych form, że odstawiłem dzielenie się przemyśleniami w formie pisemnej na bok. Właściwie to ono samo się odstawiło. Wcześniej było to dla mnie zawsze jak miła i szczera, entuzjastyczna rozmowa – chęć podzielenia się przemyśleniami czy pseudo - wiedzą. Miła, bo z samym sobą (tzw. doborowe towarzystwo), a szczera, bo inaczej nie umiałem się wypowiedzieć na nurtujący mnie „żywy” temat. W międzyczasie płynął czas i podobno upłynął. Nie mam zbytnio chęci na rozmowę, na pewno nie z sobą samym, szczerość nie jest pożądana, bo jest obnażająca. Miło się odezwać do Was, tego często mi brakuje, więc odzywam się, ale zmieniam adresata, formę i treść. Nowa era. Era Punktu. Nie żeby zagospodarować czas, a żeby go zająć, zbyć czy zahaczyć. Ze szczerością ograniczoną na tyle, żeby ukryć to, co ma być ukryte, a bardziej pokazać to, co ma się ochotę zaprezentować w tej danej, krótkiej chwili.
Pachnie tandetą i odpuszczeniem. Oby na koniec zgęstniało i zastygło.
„Skończył się, skończył, nie rusza!!!...”
Nowa era więc. Nowe twory. Nowe wcielenie. Może nowa nazwa użytkownika? Pomyślę, niezbyt intensywnie, może jutro… Ponure Jutro?

Zacznę ostatnim chyba już Waletem w rękawie: notatka z majowego dnia roku pańskiego 2013, w którym to dochodziłem do siebie po dziewiczym trawieniu wrażeń konsumpcyjnych. Jest notatka, jest kursywa – żeby było pomne, że Orydżinal PŻ 100%, a nie ta dzisiejsza podróba…
Przeczytam sobie też, z nieskrywanym smutkiem. Tekst nieprzetworzony.

Bardziej lub mniej przypadkowy Czytelniku po Drugiej Stronie Światłowodu,

szukam jakiegoś usprawiedliwienia dla tej rozmowy, którą chcę z Tobą przeprowadzić i nie znajduję nic dobrego. Nic dobrego na tyle, żeby usprawiedliwić te wielociągi liter, które mam potrzebę tu wstawić, dzieląc się wrażeniami z pierwszego ( i jak się później okazało nie ostatniego) w życiu incydentu związanego z konsumpcją konopnych ciastek maślanych. Ani to wszystko odkrywcze, ani precyzyjne, ani porywające, stąd przypuszczam, że kierują mną głównie względy terapeutyczne. Poniższe uzewnętrznienie posłuży tym samym zwyczajnie jako koleżeńska wymiana spostrzeżeń nietypowych na tyle, że ciężko je samemu poukładać w głowie.

Siedzę (leżę) sobie sam w pokoju i gapię się w komputerowy wyświetlacz. Zmierzch po ciepłym, majowym dniu tworzy przyjemny, spokojny nastrój, sprzyjający próbie pozbierania myśli, ale też nakłaniający do regenerującego uderzenia w kimono. Obie z wymienionych czynności są mi w tym momencie bardzo potrzebne.

Mniej więcej teraz mija pełna doba od spożycia przeze mnie własnoręcznie popełnionego wypieku konopnego – maślanych ciasteczek z prądem zapewnianym przez sativowy plon z zeszłorocznego outdooru. Rozum wrócił do jako takiej władzy kilka godzin temu, umożliwiając mi przeprowadzenie jakichś podstawowych czynności popołudniowych dnia pracującego, takich jak zakupy w spożywczym czy zdjęcie butów. Ciało jest w rozdarciu. Pewne żniwo zbiera niewyspanie po dzisiejszym nocnym locie, a także przydługi i bardzo wymagający dzień pracujący, w powodzenie przeżycia którego wątpiłem tuż po przebudzeniu.

Ogólnie ujmując – wychodzę baaardzo powoli z ultra haju, którego w najśmielszych oczekiwaniach się nie spodziewałem krusząc w zębach słodkie, maślane ciastka o śmiesznie niewinnych wymiarach. Granice konopnej wyobraźni spuchły jak … pianka montażowa.

Zapraszam do krótkiej lektury, po zapoznaniu się z krótką notką prostująco – ostrzegawczą:

Nikogo do niczego nie zachęcam, poza tym, żeby być świadomym kroków, które się podejmuje w kierunku jakichkolwiek używek. To jest zawsze rodzaj wyzwania i zmierzenia się z aktualnym stanem umysłu, różnymi cechami charakteru, zmiennymi okolicznościami. Mogą padać skrajnie różne wyniki i zaskakujące odpowiedzi.

Ten akapit brzmi ponuro, smętnie i dorośle. No i oczywiście bardzo naiwnie, jeśli weźmie się pod uwagę, że wypowiada go osoba nie mająca nic wspólnego z pełną gamą dostępnych używek, a temat dotyczy „jedynie” konopi. Nie umiem jednak bez niego opowiedzieć o doznaniach i przemyśleniach płynących z pozoru błahych konopnych przygód, a po ostatniej poczułem, że taki akapit jest wręcz na miejscu.

Ponure Space Cookies – Ciasteczka Rakietowe




Sprawa w tym „raporcie” jest taka, żeby nie tyle powiedzieć jak było po danych ciastkach, ale wyróżnić ten sposób odurzenia się konopną żywicą (piękne słowo – żywica) na tle najpopularniejszego – metody wziewnej palonej ogniem bezpośrednim. Oprócz różnicy w tzw. fazie na pewno można wypunktować różnice w jej osiąganiu czy wręcz przymierzaniu się do jej osiągnięcia. Warto odnieść się także do wpływu na nasze ciało w przypadku długotrwałego stosowania. I o tym wszystkim spróbuję się wypowiedzieć. Podzielę to sobie na akapity:

Moje ciastka.

Przebieg fazy i „przedfazy”.

Moc. Dawki.

Kierunek i „głębia” fazy.

Wnioski, za, przeciw i ponure ostrzeżenia.


Moje ciastka

Rzutów było kilka. Z racji tego, że rzuty są obfite, ciastka konkretne, a moje ich spożycie umiarkowane, nie mogę się nazwać ultraekspertem w dziedzinie wypieku. Jest to jednak rzecz, której homo sapiens uczy się w jednym lub dwóch podejściach, nie ma więc co się rozwodzić.
Dział o wypiekach czy czynieniu masła na tym forum jest. Chcącym, a niemogącym lektura jest zalecana:

Edytuję po czasie i dodaję jakieś tam krótkie spojrzenie na moją wersję masła. Na przykład tu:

https://www.forum.haszysz.com/showthread.php?2563-Masło-z-THC&p=1343575&viewfull=1#post1343575

Materiał:
Masło powstawało chyba pięć razy: z odpadów indoorowych Cream Caramel AF, ze słabej w paleniu outdoorowej sativy, z miksu outdoorowego z przewagą sativ, z nawet kopytnej sativy Typhoon i ostatnie: z odpadów poprodukcyjnych z indora (Super Lemon Haze, Cindy 99, White Widow, Amnesia Haze i Northern Lights) z fragmentami topów Amnesii.

Indica / Miks / Sativa ???:
Rozpisałem się tak rozwlekle, żeby stało wiadomym: robiłem ciastka z jednolitych suszów, a także z mieszanek. Głównie z sativ, bowiem szybko odkryłem, że w formie ciastek sativy pokazują nowe oblicze – dodatkowy pazur, czyniąc je dla mnie – głosiciela postulatu „albo indica, albo nic”, traktującego sativy czy niewyraźne hybrydy jako „przerwę w paleniu”, materiałem co najmniej intrygującym, jeśli nie pożądanym.

Proporcje:
Stosowane przeze mnie proporcje to (w przeliczeniu na jedną kostkę masła 200 g): od 5 gramów porządnego suszu, przez 15 gramów wysokowartościowych odpadów produkcyjnych, po 25 gramów suszu cienkiego, takiego 3/10.

Ilość i właściwości organoleptyczne produktu:
Z jednej kostki masła, w zależności od przyjętej formy i spodziewanej mocy, tworzę ok. 15 – 20 ciastek.

Po wykonaniu ciastek, celem określenia ich mocy, dobrze jest operować jakimiś mierzalnymi jednostkami – proponuję ciastka zwyczajnie zważyć przed konsumpcją. Typowe ciastko rozmiarów sklepowych mojego wypieku waży coś między 10 a 40 gramami.
Mam kilka z pewnego rzutu, które trzeba dość dokładnie odmierzyć, bo ciastko ciastku rozmiarowo nierówne, a moc targa żagiel świadomości na strzępy.

Ciastka przybierały różne formy i rozmiary. Były serca (małe i duże), zwykłe krążki, formy bezkształtne i formy o kształtach abstrakcyjnych. Czasami były zdobione napisem tematycznym lub inną konfiturą.

W tym akapicie można wypowiedzieć się o smaku i zapachu.

Smak, po zachowaniu wszelkich reguł tworzenia porządnego masła, jest zupełnie niezwiązany z konopiami, a jedynie z produktem końcowym – słodzonymi, maślanymi ciastkami. Niektórzy proponują ciut przesłodzić ciasto, żeby nie było wątpliwości, ale testowałem kilka proporcji i zawsze było git.

Niska temperatura wypieku czyni ciastka nieco kruchymi. Ciastka maślane w ogóle są kruche, ale w wersji turbo wydają się być jeszcze mniej odporne na wstrząsy. Może też kwestia kształtu – piekłem płaskie (żeby lepiej i szybciej się dopiekły) i dość duże w pozostałych wymiarach (żeby się nie pitolić z tym nadmiernie).

Zapach – też jest niedrażniący. Można stosować dodatki maskujące, w stylu kakao czy wanilii, ale to będzie zabieg maskujący niedoskonałości wytworzenia masła. Materiał konopny, poddany kilkukrotnemu obgotowaniu, pozbawiony jest większości smrodku. Samo masło trochę wania, ciastka już nie. Moje nie, w każdym razie. Na poziomie węchu człowieka, nie wiem co z psem. Wie ktoś?

Przebieg fazy (i przedfazy)

Zaczynam opisem skondensowanym i uśrednionym. Przeciętnie, typowa, nieprzesadzona ani nie niedowartościowana faza po ciastkach:

- rozpoczyna się z opóźnieniem ok. 60 – 70-minutowym, wynikającym z konieczności dostania się ciastek do żołądka i ich strawienia. To opóźnienie można nazwać przedfazą i dla mnie jest czymś super,

- jest dłuższa (w zależności od dawki to ok. 4 do nawet kilkunastu godzin) i jakby „rozciągnięta” w czasie względem tej, jaką uzyskalibyśmy z palenia,

- jest „wygładzona” i spokojniejsza (bardziej błoga?) względem wrażeń z palenia, natomiast może to być wygładzenie pozorne, bowiem związane jest z przyjmowaną dawką.

Dopowiadam też. Faza może zdawać się nie występować lub oddziaływać słabo, jeśli:

- podeszliśmy do zjawiska bardzo ostrożnie: upiekliśmy ciastka z założenia słabe (naruszone proporcje przepisów);

- ciastka są eksperymentem kulinarnym z wątpliwej jakości suszu lub suszu nietestowanego (skrajny przypadek, ale też bywa).

Opiszmy jakąś sytuację przeciętną, od której odstępstw jest tyle, ile razy człowiek mierzył się z konopnym ciastkiem.
Wersja typowa:


A. Rozpoczęcie


„Mushrooms take while to hit” – padło kiedyś w pewnym serialu. Podobnie jest z ciastkami. Sposób przyjmowania ten sam, więc trzeba chwilę poczekać, aż organizm przerobi dostarczony mu pokarm. Zazwyczaj jest to ok. godziny. Różnie można stwierdzić początek: u nas zazwyczaj zaczyna się od hasła „no nie można powiedzieć, żeby nie działało”, ale to taki wewnętrzny klasyk, bo którym zazwyczaj następuje zacieszenie i ogólne wpuszczenie się w atmosferę. Faza wchodzi bardzo łagodnie, łagodniej niż to bywa przy paleniu i kwestią indywidualnego wyczucia jest, kiedy ktoś powie, że już. Jak nic nie mówi po 90 minutach, to zazwyczaj znaczy, że zadziałało aż za dobrze…

Świadkowałem wydarzeniu, że obiekt testujący uznawał początkową wesołość jako objaw przebywania w miłym towarzystwie, relaksie, przy wciągającej rozmowie. Wejście można więc przeoczyć, ale nie zbagatelizować…

Czekanie nazywam sobie roboczo przedfazą, bowiem jest nieodłącznym elementem nadciągającego. Jesteśmy w pełni sprawni, operatywni, możemy się przemieścić w miejsce wybuchu (rozkwitu) i cieszyć się pełnią przebiegu zjawiska, bez konieczności publicznego grzania czy transportu środków prawnie zabronionych.

Muszę wspomnieć, że sam moment konsumpcji wzbudza(ł) we mnie trochę takiej zawadiackiej wesołości. Nie wiem czy to efekt rozbawienia zjawiskiem, że właśnie wećpnąłem zwykłe ciastko maślane, czy też przenikanie części kopyta do krwioobiegu (w ryju jakoś czy coś) – nie wiem. Wiem, że łapie mnie zazwyczaj takie specyficzne pobudzenie, takie 0,5 / 10 w stosunku do tego, co nadciągnie. Ktoś tak ma też?
No, a następnie, po skonsumowaniu produktu, tak sobie czekam…

I teraz mam taki cytat z klasyka, znaczy fragment starej notatki do tego tekstu. Właśnie o moim stosunku do tego czekania i możliwościach jego wykorzystania:

Dość intrygujące wydaje się być czekanie na nadciągnięcie fazy właściwej. W żołądku znajduje się tykająca już bomba, bez żadnych magicznych kabelków do odcięcia, ażeby nie dopuścić do jej wybuchu. Nie ma odwrotu (pomijam płukanie żołądka…). Nie wiem jak jest z Wami, ale ja lubię sytuacje bez wyjścia. Niektóre. Na przykład, takie związane z zagospodarowaniem wieczoru. Moje abstynenckie, silnie zakorzenione przyzwyczajenia zawsze dają znać o sobie kiedy pada fundamentalne: „To co, jaramy?”. Wiję się, szukam dziury w całym, szukam nastroju czy usprawiedliwienia do wymierzenia sobie tej wieczornej nagrody, odżegnuję myśli o rozwiązłości konopnej, jaka, w moim przekonaniu, panuje u mnie w przybytku. Palenie krępuje. A ciastko… Się niewinnie spożyje takie coś i nie ma miejsca na żadne dylematy.
Oczywiście, czekanie może też boleć. Raz nie wytrzymałem i sięgnąłem w międzyczasie oczekującym po środki odurzenia bezpośredniego, ale to była specyficzna sytuacja.

W podróży? Rewelacyjne. Bardzo praktyczne. Czas karencji nie pozwoli wsiąść do pociągu byle jakiego. Dotrzemy na miejsce, nabędziemy uprawnienia do przejazdu, rozsiądziemy się w klasie, maszyna ruszy, a zaraz potem widoki zza okna będą już tylko naszym, prywatnym filmem. Bez żadnego motania się z kryciem się w kiblu czy innymi tajnymi manewrami spożycia wziewnego.

Podsumujmy część A: Rozpoczęcie. Zaczyna się po ok. 60 – 70 minutach. Kwalifikuję do tego odnotowanie rozpoczęcia działania i jego budzenie się do pełni, co trwa ok. 20 – 30 minut. Tak więc przez 90 minut od skruszenia w ustach ciastek, konopny kwiat rozwija nam się w żołądku, krwiobiegu, środku głowy i prowadzi do części B…



B. Rozkwit


Ciastko w rozkwicie zaczyna po prostu konsekwentnie obezwładniać. Faza jest taka samonośna, gładka, bez zakłóceń, głęboka, wciągająca. Można poczuć się dużo spokojniej, jakby z zapasem paliwa, które powoli sączy się do centrum zarządzania tym wszystkim, dając komfort … bycia. Jesteśmy spokojnie wwożeni na szczyt, na którym dostajemy wygodne siedzisko z widokiem na wszystko. Mamy wrażenie, że zostaliśmy tam posadzeni bezterminowo. Jest w tym taka pewność, taka właśnie „głębia”…
Wielu osobom, z tego co czytam chociażby tu, przypomina to pierwsze doznania po marihuanie. Nie chodzi tu nawet o moc, ale o nowość wrażeń, chłonność na odmienny stan świadomości. Właśnie ta faza szczytu, tego „porwania”, wydawała się na początku dużo dłuższa. Po dłuższym treningu konopnym człowiek staje się bardziej uwrażliwiony na koniec tego najwyższego pobudzenia zmysłów (zwłaszcza w przypadku sativ, przy indicach szczyt ma tendencję do dłuższego narastania).

Doznania „nowości” wrażeń czy odświeżenie wrażeń pierwszych generuje z pewnością większa ilość przyswojonych substancji aktywnych, ale także ich pełniejsze spektrum, a także brak przyjmowania różnych ubocznych produktów spalania czy innego syfu, który przyjmujemy w imię lepszego świata przy paleniu.

No, nieważne… Cokolwiek by to nie było, to trwa dłuugoo. Ile to oczywiście zależne od partii ciastek i trzeba tym zawsze wysterować.
Najmilej, jeśli uda się tak pociągnąć cały wieczór, czyli te 3 – 4 godziny zielonego prądu, dobry film plus wyjście z kina i miły, dość odrealniony spacer, na ten przykład.

Lekka porcja to taka godzina szczytu – rozkwitu i jest … też super. Nawet lepiej czasem.

Większe porcje ciastek, w zależności od uwarunkowań fizycznych i psychicznych delikwenta - konsumenta, prowadzić mogą do wytworzenia stanu, który nazwałbym po prostu Przesadzeniem. Przesadzenie prowadzi do załamania / oddalenia Rozkwitu. Więcej o przesadzeniu osobno – w akapicie o ogólnych wrażeniach. Z technicznego punktu widzenia, przesadzenie trwać może od 10 do 30 minut (w moim przypadku lub przypadkach naocznie obserwowanych) i przerywa rozkwit, to jest po tym „niemym krzyku” przesadzenia, jest już tylko lepsze lub gorsze zejście. Powiało grozą. I brakiem precyzji…

Nie mniej, pisałem i próbuję podkreślić – ta część, ten rozkwit, to takie samonośne porwanie, trwanie w tym konopnym nasyceniu, w tej fazie głównej, czyli chyba esencji tej całej zabawy. Kluczem do zabawy jest tu wyważona dawka plus trafione w zapotrzebowania doznania, które prowadzą nas bez niespodzianek przez kilka ładnych i miłych chwil. W przypadku przesadzenia, o które niełatwo, szczyt może wynieść naszą głowę ponad gęstwinę ciemnych, kłębiastych chmur, gdzie stajemy sam na sam z otchłanią i wszelką ciemną barwą naszej psychiki. Otchłań bywa niezwykle wciągająca, ale bywa też straszna. Straszy bezdennością. Wygrywa się z nią rozumiejąc, że nie jest bezdenna. Jest skończona.

No i przydaje się woda czy herbata z cukrem, jakby ktoś nie znał tej coffee shopowej metody ratunku Zbłąkanych Podróżników… Albo sen – jeśli wszystko zaczyna się za bardzo plątać, na wstępie do Przesadzenia. Polecam wyczuć moment.

Licznik czasu tymczasem odlicza. Uszeregujmy. Przeciętnie i pożądanie sprawa wygląda tak: jemy ciastko, czekamy godzinę, pół godziny jesteśmy spokojnie i bez nerw witani w konopnych progach, a przez jedną lub cztery następne wirujemy w konopnych pląsach.

Dość scen, kończymy interes. Kwiaty opadają…



C. Zakończenie


Nie będzie inaczej niż przy pojawieniu się jakichkolwiek innych faz. Zejście jest … łagodne. Pochyłość zejścia i czas jego trwania zależą oczywiście od stopnia Rozkwitu (albo od wystąpienia Przesadzenia). Jeśli wszystko poszło po naszej myśli, czyli bez scen, to oddalamy się ze szczytu po 2 lub 5 godzinach od przyjęcia specyfiku – niewinnego konopnego ciastka.

Zakończenie jest super. W zależności od pory dnia, naszej aktualnej dyspozycji, przerodzić się może w lekki letarg lub relaksacyjne rozmyślania. Warto dać temu wybrzmieć, jeśli ktoś potrafi.

Można udać się w miękkie kimono lub spokojną podróż w rozmyślaniach, nocne spacery. Tu procentuje ładna, letnia pogoda, wolny czas i myśli... Zejście to coś w stylu lekkiej fazy, tak po kilku małych i płytkich chmurkach. Zejście też jest bardzo nośne, ale pojawia się odczuwalna i czasem pożądana nuta wyciszenia, gradacyjnego uspokojenia, powrotu…

Zejście się ciąąągnieeee… Lubi trwać i trwać. Ze dwa lub trzy razy dłużej niż części poprzedzające. Jest to informacja dobra lub gorsza, w zależności od podejmowanych czynności dnia następnego. Jeśli dzień jest wolny, co jest wskazane, zwłaszcza przy testowaniu mocy ciastek, to git. Jeśli jest zajęty – nie wiem, może być miło, a może być inaczej.

Ogólnie powiem tak na koniec akapitu o przebiegu. Przebieg fazy po ciastkach jest wyłagodzonym, wydłużonym działaniem z wersji „palonej”. Takim rozciągniętym w czasie. Dzięki mocy i pełni doznań kannabinoidowych pojawia się „głębia”, sporadycznie i czasem przez przypadek przeradzająca się w „otchłań”. Wszystko sprowadza się do rozbudowy doświadczenia życiowego, które z różnych wrażeń się składa, czyż nie?

Moc / dawki

Mocy należy się osobny akapit. Z zamglonych odmętów trenowanej w dół pamięci wyławiam, że w czasie trawienia przyswaja się 100 % substancji aktywnych, w czasie gdy podczas palenia 20 – 30 % (to chyba miało odniesienie głównie do THC, jak potrzebujecie mądrych cytowań, to, niech wytypuję, padree, sub_23, mistrz Lo-Pan są na pewno linkozbiorami w temacie).

Nic nie jest takie tęczowo – kolorowe: proces produkcji masła i wypiekania też ma swoją skuteczność. Zbyt krótkie gotowanie może nie wycisnąć wszystkiego, przekroczenie temperatury ok. 170 st. w piekarniku może doprowadzić do degradacji części „Czarciego Kopyta”. Można tym jednak sterować i zakładać, że wyciskamy z tego prawie wszystko, co się da.

Na starcie ilość, którą nazywamy w paleniu jednym dżointem staje się więc przy „wrzuceniu do żołądka” trzema lub czterema dżointami – ekonomia przedsięwzięcia wydaje się być bezkonkurencyjna. Spektrum przyswajanych substancji, zagadnienie osobne, zostało omówione poniżej.

Jeśli chodzi o skalę mocy, to, moim zdaniem, stopień odurzenia nie przyrasta jednak wprost proporcjonalnie do ilości przyjmowanych substancji aktywnych, to jest przy małych dawkach przyrost zmian postrzegania jest większy, niż ma to miejsce przy dawkach dużych. Czuć różnicę większą między 3 a 4 buchem niż między 13 a 14, rajt?
Nie mam ochoty ostatnio rysować na komputerze nic, mam awersję, nie dziabnę wykresu, ale coś w stylu hiperboli każdy widział…
Na kanwie tego założenia mówię, że pomimo przyjęcia ekwiwalentu 3 – 4 dżointów w jednodżointowym ciastku, nie jesteśmy 4 razy bardziej „away from here”. Ale o tym kiedyś też wspomnę…

Przy nielichych ciastkach nie powinna mieć miejsca sytuacja, żeby po godzinie i pół ktoś stwarzał twardziela, że nic a nic. Świadkowałem takiemu jednemu przypadkowi, że obiekt testujący, odniósł się sceptycznie do odnotowania jakiegokolwiek działania. Obiekt grzeje całkiem regularnie i uznał, że na niego działa po prostu inaczej albo wcale, bo obiekt jest „przyzwyczajony”, a my nie. Dobra… Trzy osoby leżą i zwijają się w spazmach śmiechu, łzach dzikiej histerii, konwulsjach wyobraźni, a czwarta siedzi i mówi, że nic. Dla mnie to był występ z hamulcem w roli głównej, ale różni ludzie, różne potrzeby, różne zestawy Panvitan.
Moc przy ciastkach pokazuje się inaczej – trzeba być tego świadomym. Poczekać grzecznie te półtorej godziny. Nie dla niecierpliwych…


Tak czy siak, wspomniane zwielokrotnienie mocy oddziaływania istnieje bez najmniejszych wątpliwości, stąd moje zalecenie wstępne brzmi: przy początkowym testowaniu dawki „tolerowanej bez ekscesów” należy przyjąć zasadę „zjedz połowę tego, co po trzech zastanowieniach uznałaś / uznałeś za dawkę akceptowalną na podstawie testów spalania materiału napędzającego wypiek i/lub przepisu na ciastka”.

Moc zaskakuje. I potrafi obudzić coś, czego znane wielu osobom, „towarzyskie” dawki marihuaniny nigdy wcześniej nie pokazały. Trzeba być rozważnym.
Kiedyś byłem świadkiem (coś często bywam tym świadkiem…) pięknego zachowania przytomnego przyszłego konsumenta ciastek (nie moich, chociaż w sumie to ja zaopatrzyłem w kopyto). Na wstępie padło pytanie: „jaka jest bezpieczna dawka?”. Rozwaga i mierzenie własną miarą – na tym polega cała ta zabawa.

Kierunek i „głębia” działania

Tu będę teoretyzował jeszcze mocniej. Miałem kilka dobrych odnośników z pełnym przeglądem substancji aktywnych z konopnej żywicy (przy okazji lektur o waporyzacji), ale nie zgłębiłem tej wiedzy dostatecznie. Teraz chwilowo nie czytam nic konopnego, więc nie nadrobię, ale proszę Was o własne zdanie i korektę / krytykę mojego.

Jak niektórym wiadomo, zabawa przy waporyzacji polega także na tym, że poprzez odpowiednie ustawienie temperatury (z zakresu ok. 180 do 240 st.) można wpłynąć na odparowanie specyficznej grupy substancji aktywnych, regulując tym samym nieznacznie rodzaj haju, jaki gwarantuje nam wyjściowy skład chemiczny wykorzystanego materiału.
W ciastkach regulacji jako takiej chyba nie ma – gotujemy materiał w tłuszczu odpowiednio długo i wszystko, co w nim było, przechodzi do tłuszczu. Spektrum tego, co dostaje się do naszego krwioobiegu przy wchłanianiu pokarmowym, względem tego, co dostaje się przez płucka przy zwykłym paleniu, jest zapewne inne. Szersze? Ośmielę się powiedzieć, że przy jedzeniu dostajemy pełniejszy przegląd kannabinoidów. Na pewno nie przyczadzamy się ubocznymi produktami spalania materiału roślinnego (przypomnę, że trzymanie w płucach dymu dłużej niż sekundę - dwie nic nie zmienia, poza osadzaniem się syfu z dymu i osiągnięciem efektu deficytu tlenowego, co niektórzy mogą uznać za „niezłe pie****nięcie” – na zdrowie).

Kierunek główny zdeterminowany jest z pewnością chemotypem suszu. Moim zdaniem, najlepiej do ciastek sprawdziła się pierwsza: lekka, nadworna sativa (wiem, że pewnie nigdy nie kosztowałem niczego, co powinno nazywać się „sativą” z równika, no ale lepię z tego, co jest). Stąd w późniejszych próbach dominują u mnie właśnie odmiany o działaniu typu „high”, najlepiej lekkim, THC na poziomie umiarkowanym lub niskim. W paleniu takie odmiany mogą nieco denerwować, bo są takie trochę powierzchowne, „nie przełamują rzeczywistości”, nie tworzą niezapomnianych wrażeń, ale ciastka wyciągają z nich kwintesencję – pobudzenie ciała i umysłu, doenergetyzowanie (ale spokojne…), otwarcie okna na świat myśli, przy doświadczaniu akceptowalnego stopnia kontroli. High wciąż lekki, bez odjazdów, ale kompletny – bardzo nośny towarzysko, nie usypiający, taki do uczynienia dobrego dnia niesamowitym.

Nie wiem, o co chodzi, ale ciastka są po prostu „pełniejsze”. Dobrze upichcone i przystosowane do naszych potrzeb dają głębszy obraz konopnego porwania, wyłagodzony. W ciastka się wnika.
Zakłóceniem może być oczywiście źle dobrana moc czy oczywiście właściwości materiału. Ten zestaw ciastek z odpadów indoorowych, w którym dominowała Amnesia Haze (od Royal Queen Seeds – chyba chłopaki nie dbają nadto o szczegóły - trafił mi się fenotyp bardziej indicowy, niż się spodziewałem, takie Sativa 60 / 40 Indica to maks) to był / jest pogrom. Nie dość, że moc przeokrutna, to jeszcze kierunek działania, ten hybrydowy buzz, ciężkość i porwanie umysłu w jednym, to nie jest woda na mój młyn.

Ogólny zestaw Ponurych Wrażeń, w tym ZA i PRZECIW

Ogólny zestaw wrażeń narzuca trochę konieczność przywoływania różnych wyjątków czy potwierdzeń reguł. No i historii… Ponieważ już i tak czuję, że nadszarpnąłem życzliwości Czytelnika, to muszę się na czymś skupić. Historie z życia wzięte zostawiam na „kiedyś” – na dopiski, edycję lub wieczne milczenie. Rzucam tera tylko suchawymi ogólnymi uwagami – w osobnych akapitach. „Jedzmy to razem”.

Ciastka są ciekawe, warte spróbowania. Przy ich spożyciu wskazana jest jednak wysoka rozwaga. Potrafią oddziaływać głębiej i dłużej niż ma to miejsce w przypadku spożycia wziewnego. Przy spożyciu ciastek wzrasta ryzyko wystąpienia efektów niepożądanych marihuany z grupy tzw. efektów psychodelicznych, zwłaszcza u osób podatnych, czyli mających osobowość lękową czy skrywane zaburzenia paranoiczne, skłonność do nieracjonalnego strachu, nerwic, urojeń. Osoby takie, przed wystąpieniem objawów niekorzystnych, mogą nie wiedzieć wszystkiego o stanie swojej psychiki, co jest dodatkowym, napędzającym reakcje bodźcem. No i opanowanie tych reakcji, czy to własnych czy obserwowanych, bywa trudne. Zwłaszcza jak wszyscy usrani jak dzikie świnie.

Ciastka wydają się być niewinne. Wypalić można mniej, niż zjeść - uogólniając. Ciastkiem można kogoś wpuścić w niezłe maliny. Bądź, ch**u, tego świadom, zanim ućpasz niewinnego kolegę, który potem będzie dawał świadectwo bzdurom o śmiercionośnej marihuanie i „zapaściom” po niej! Proszszsz… Eksperymenty tylko na sobie.

Na ciastka trzeba mieć czas i chęć. Urąbać się ciastkiem w krótkiej przerwie między wydarzeniami wymagającymi intelektualnego zaangażowania to nic miłego. Może prowadzić do niezadowolenia, pomstowania, trudności…
Trzeba się też na ciastka otworzyć. Przyjąć, co ma nadejść. Dokładnie w takiej kolejności, jak to jest dane. Z czekaniem i z długim potem wybrzmiewaniem. Taki właśnie jest ten sposób przyjęcia. Z tego też można zrobić filozofię…

W sytuacjach skrajnych należy ratować się racjonalnością i cukrem. Racjonalność pomoże nam przypomnieć sobie, że stan w którym się znajdujemy, jest stanem urojonym i minie, jak tylko go strawimy. A metabolizm przyspieszyć może właśnie cukier.

Ciastka są bardzo trwałe – nie obserwuję psucia się w jakikolwiek sposób ani pogorszenia właściwości ciastek, które leżakują kilka miesięcy. Można je zrobić i wszędzie brać i jeść na oczach Władzy czy innego Twardego Rozumu. Pocztą słać… Nie wiem jak z lotniskami – nie miałem okazji sprawdzić…

Istnieją osoby doceniające zwyczaj palenia suszu i przyzwyczajone do przebiegu oddziaływania tej metody przyjmowania „dobra i zła” ze wzmiankowanej tu rośliny. Faza przy paleniu jest krótsza, trochę bardziej poszarpana. Przychodzi szybko, trochę zaczadza, sprawia wrażenie „konkretu”. Można szybko i względnie precyzyjnie wymierzyć dawkę, dobierać względem zapotrzebowania, manewrować jeszcze w trakcie fazy. Ciastka nie dają tej obrotności. Proces fazy cechuje się większą bezwładnością. Dobór dawki wymaga testów. Testy dają różne, różniaste wyniki. Co partia, to nowa zabawa…

Nie ma co dodawać ciastkowego wieczoru alkoholu. Moim zdaniem jest wręcz niewskazany. Nie upijam się, więc nie wiem jak się kończy przyjęcie dawki dużej alkoholu i gandy, ale czasem rąbnę piwo lub pół do dżointa (jee, duży chłopiec, to ja), co w przypadku ciastek wywołuje takie jakieś dodatkowe zamieszanie – gwóźdź do trumny czystości konopnej fazy.
Za

Jestem za.

Daję ciastkom specjalne miejsce. Sięgam po nie czasem w dzień raczej wolny, umieszczony w szeregu dni wolnych. I żeby w pełni z nich skorzystać właśnie taki czas jest polecany.

Ciastka świetnie przydają się w różnej aktywności pozadomowej. Opcja opóźnionego zapłonu i długiego trwania świetnie sprawdza się w podróży, wyjściach towarzyskich, długich rozmowach nad brzegiem rzeki czy przy ognisku. Katalizator rzeczywistości. Narzędzie.

Sposób spożycia uznany za „medyczny”. Nie wdychamy syfu, dostajemy pełnię tego, co jest w roślinie, jeśli chodzi o korzystanie z niej w celach wycieczkowych.

Bardzo wysoki stopień bezprzypałowości. Komfort, spokój, petarda. Marzenie.

Przeciw

Zdarzyło się, że w trakcie „ciastkingowania” byłem przeciw. Poprzeczka za wysoko. Nie ten dzień. Przeżyłem.

Czy aby na pewno przeżyłem?

Bywają pyszne – trzeba się opanowywać.

Prawdopodobnie każdego kiedyś, jakoś zaskoczą, niekoniecznie miło.

„Nie ma lansu jak z batonem”.

BONUS

Nie to, żebym był śmiechowy, ale czasem jakieś głupie pomysły przyjdą człowiekowi do głowy. Światło monitorów Haszysza ogląda na szczęście niewiele z nich… Teraz, w ramach akcji bonusowej dla nieoszukujących i czytających do końca, bonus…

Tocząc w Szacownym Gronie Testującym zastanowienia o kopytności ciastek, o tej specyficznej formie przyjęcia do swoich skromnych progów konopi, i tak dalej i temu podobne, SGT wpadło na pomysł, żeby kiedyś zaproponować w towarzystwie grę… Z elementami Rosyjskiej Ruletki. Śmiało można się pokusić o nazwanie jej Ponurą Ruletką…

Ponura Ruletka – gra rodzinna lub nie
To tak gra. Nie wiem czy nowa. Gra towarzyska dla osób z pełnym zaufaniem i życzliwym nastawieniem. Gra ma kilka wariantów, ale jedną regułę podstawową: równolegle do ciastek kopytnych wypiekane / dostarczane są identyczne ciastka „placebo”. Wypieki mieszane są razem, rozdysponowane między uczestników i tylko nasz los zwiąże nas z ciastkiem Prawdy lub Nieprawdy.

Wariant Pierwotny nazwany został wariantem 5/12 – nie wiem czemu, ale chyba jest coś kuszącego w tych proporcjach… 12 osób przychodzi, wszyscy „źrą”, z czego jedynie 5 dostaje ciastka kopytne, reszta oczywiście nie. Nikt nic nie wie. Pełne Fatum. Grono jest szerokie, oczekiwania burzliwe. Godzina mija, a z Parszywej Dwunastki wyłania się Kosmiczna Piątka, która tęgim kijem drwin dziabie w spazmach śmiechu Metaliczną Siódemkę… Myślę, że każdy złośliwiec wyobraził sobie teraz tę próżną radość wynikającą ze znalezienia się w Kosmicznej Piątce. Nie ma to, jak się ponaśmiewać pokojowo z gawiedzi „niewiedzącej”. Wesoło, nie ma co…

Wariant Pełny to taka wersja pełna, hołubiąca zaszczytnej idei 4.20 – proporcje Prawdziwków do Falsyfikatów to mityczne 4/20. Nic to nie zmienia w wydźwięku zabawy, chociaż można zagrać na lekcji w klasie w gimnazjum (nie chcę się nadmiernie pastwić nad tym przedziałem wiekowym, ale zeszły podział edukacji szkolnej nie srał tak w budowaniu światopoglądu przy przejściu z pacholęctwa w początki dorosłości). Cóż za dziki brecht wydarłby się z otworów gębowych Zielonej Kwadrygi. Jeśli chodzi o tak zwaną dorosłość, to wariant do zastosowania na seminarium / wykładzie / konferencji czy nawet w biurze w nudnej jak ch*j robocie typu Open Space. Oddaje inicjatywę w Wasze ręce…

No i ostatni wariant, Wariant Indywidualny, który mógłby się nazywać Zepsute Ciastko, czyli wśród przygotowanych ciastek do gry tylko jedno jest Niekopytne. Przebieg wariantu nakreśla się szybko – na placu boju pozostaje tylko jeden Generał, zwany roboczo także Jednorożcem (żeby nie powiedzieć Jeleniem).
Wariant ten ma jednak dodatkową opcję: Nagrodę Pocieszenia. O pocieszeniu nie należy wspominać na początku, albowiem rolą pocieszenia jest pocieszać, a żeby pocieszać, to musi być smutno. Pocieszenie jest takie, że kto przegrywa ciastko dostaje dżointa, żeby nadgonić pozostałych. To jest typowe dla wszystkich gier, które wymyślam – są to zawsze gry zwycięskie dla wszystkich. W pewnym sensie.

Pomysł – wszelkie kary i nagrody – jest oczywiście do modyfikacji. A sama gra do przetestowania. Tylko kto ma czas i ochotę na takie pierdoły…

Przy okazji pisania tego ustępu przypomniała mi się sytuacja z mojego pierwszego czy drugiego kopcenia, za czasów nastoletniości. Skołowałem sztukę (jakoś bywałem często prowodyrem złego), pachniało i wyglądało jak wszystko, czyli przeciętnie. Towar został nabity w dzidę (dzidy są fuj) i Wesoła Trójca Nieświęta ruszyła w bój. Lekkozbrojny. I to było takie właśnie wrażenie jak w proponowanej grze: trzej nagrzani Indianie w stadzie jeleni, obserwujących ze zdziwieniem tę pomyloną, niepewnie się zachowującą grupę. Z mojej perspektywy było chyba weselej, niż z jeleniej…
Nawiasem mówiąc, jak tak spojrzeć na tę Trójce, to jeden jarał później sporo (nawet świrował z dystrybucją, za co zawiało w jego życiorysie grozą puszki) i teraz wciąż pojaruje, drugi jara całkiem całkiem bez większych przerw, a trzeci – ja to będę – po latach abstynencji zaczął uprawiać i też nie można powiedzieć, że nie przyjmuje… Co za złe nasienie. Na pocieszenie dodam, że tylko jeden z grupy Jeleni nie pali obecnie. Ale to jeleń. A jedna Łania jest zdobyczna. Tak wyszło. Koniec dygresji.

No i tyle. Ja powinienem przepraszać zawsze na koniec.

Przepraszam.

A póki co – w ten marny wieczór oddeleguję się chyba w obręb nieprzydatności i pozoru bezpieczeństwa we mgle izolacyjnej.
Wycieczkę sponsoruje: Cream ku**a Caramel !!!!!!!!

Fak ju.

Może jakieś pytania? Dyskusja?

PyŻynka

P.S. Mało obrazków. Niech ktoś coś wstawi. Albo potem.
P.P.S. Konopi nie da się opisać. O tym będę pisał w kolejnym odcinku „Opowieści z Krypty”…

@padree - 16 stron napisane przez blisko rok (jakby spojrzeć na datę pierwszej i ostatniej notatki), nie przepracowuję się... Chęci? Brak. Domykam ostatnie zobowiązania, a potem...



BONUS 500 - przepis

Nie czytam tych bzdur, co Wam tu nawciskałem, a jeno dodaję przepis swój.

Forum jest pełne przepisów na maślane ciastka. Ja dostosowałem jakiś jeden, metodą prób i błędów, do wersji, która leży mi odpowiednio - przyzwoicie się robi i najlepiej smakuje.

Mój optymalny przepis to:

- 150 g masła konopnego
- 1/2 szklanki cukru pudru (ok. 100 g)
- 1 szklanka mąki
- opcjonalnie: 20 g czekolady / kakao w proszku (albo trochę mąki zamiast)
- odrobina soli

I takie są, jak na następnej stronie:



Podstawa to wygotować materiał ze 3 razy. Gotuję z kwadrans, zmieniam wodę i tak trzy razy. Na początku woda jest syfiasta i brązowa, potem zielona, na końcu lekko zielonkawa. Masło pachnie odrobinę ziołami, ale nie przenosi się to potem na smak / zapach ciastek. Na wszelki wypadek jest właśnie w przepisie nieco więcej cukru.

Ok. 150 g masła powstaje akurat z jednej kostki 200 g 82%. Ostatnio, na jedną kostkę daję maksymalnie 12 - 15 g umiarkowanie kopytnego, outowego suszu średniej kategorii i robię tak, żeby wyszło dużo ciastek, ale małych. Lepiej formować, lepiej sterować mocą. Robię mocniejsze masło, co daje mniejsze ciastka o właściwym kopycie.
Jak z odpadów to bym dał kostkę masła na maksymalnie 20 (25) g odpadów. Jedna kostka nie ogarnie więcej materiału po prostu i to taki maks.

Proporcje materiał / masło można regulować między 5 gramami na kostkę do jakichś 15 gramów na kostkę masła. Potem należy utrzymać porównywalną wielkość ciastek. Ja robię płaskie na trochę mniej niż pół centymetra, o rozmariach w planie coś a'la pudełko zapałek, może trochę mniejsze. Z 5 g zjadłbym bez wahania 2, z lekkim wahaniem 3. Z 15 g bez wahania jem pół takiego małego ciastka. A jak mam wolny dzień następny i chęć na przypomnienie sobie co to znaczy "nie ogarniać do końca" to całe.

Te, które na zdjęciu, powstały dokładnie z tego przepisu. Zrobiłem małe, z jednej kostki, że wyszło z 60 i jak się chce ogarniać, to trzeba zjeść pół... Całe to nieogar przez 2 godziny i z 12 godzin odczuwalnej fazy., oczywiście z gradacją w intensywności.

Ciasto po wymieszaniu na godzinę do lodówki, żeby złapało konsystencję. Odkrawam potem po kawałku, formuję ręcami na rozmiar ... hmm... np. widelca, niedużej grubości, to się szybciej pieką.

Piec trzeba w temp. poniżej 160 stopni, więc to chwilę zabiera. Normalnie w 180 - 200 to 12 - 15 minut, a w 150 - 160 to nawet 25 - 30 minut. Ale na mocy nie tracą, a wręcz odwrotnie.
Przy pieczeniu "rozpływają się" po blasze, więc trzeba im dać trochę miejsca.

Nie ma sensu dodawać jajek, bo pewnie ciastka stracą na czasie przechowywania. Ja trzymam w metalowym pudełku 3 - 4 miesiące i nic, szarpią jak Jenna Haze.

Ej-men.
 
Ostatnia edycja:

padree

Sruuuuuuuuuuuu....
Weteran
Rejestracja
Paź 10, 2010
Postów
1,185
Buchów
2
Może szanowna Gimbaza zajmie się streszczeniami? ;) że Ci się chciało :D

Dobre to :D
 

PolakPotrafi

Well-known member
Rejestracja
Sie 3, 2012
Postów
93
Buchów
0
Trochę czytanie mi zeszło, ale... - opłacało się :D
Ponury już nie raz mówiłem, że Twoje SR są mistrzowskie, ale to wkleje sobie ku**a w książke kucharską!
Jeśli trafię na forum dłuższy opis to z bomby wiem, że albo to Twoja sobota, albo Sub'a. Serio Panowie szacun za Waszą wiedzę i umiejętności!
 

Leshy

Well-known member
Weteran
Rejestracja
Mar 12, 2013
Postów
977
Buchów
10
Drodzy użytkownicy :D
Czy Wy też tak macie że po lekturze Ponurego boicie się napisać cokolwiek w temacie ?
Macie mnóstwo pytań, gratulacji i opisów przeżyć związanych z chwilą czytania ale wewnętrzny ktoś (wstyd?) nie pozwala wam nic powiedzieć ? Macie wrażenie że poprzeczka została postawiona za wysoko i nie warto się kompromitować ?
Ja tak mam ...Zazdroszczę umiejętności przekazu. Musisz napisać książkę - bardzo grubą książkę.
Z pewnością zagościła by w mojej ubogiej biblioteczce. Artykuł EKSKLUZYWNY - tak trzymaj !!!
 

Fidel Gastro

Stary wyjadacz cukierasków...
Weteran
Rejestracja
Cze 25, 2011
Postów
4,327
Buchów
4
Wczoraj zapodalem 1/2 ciastka ale tolerancja zabila potencjal...
 

Yebak

FollowTheRabbit
Obsługa forum
Moderator
Weteran
Rejestracja
Sie 13, 2012
Postów
5,104
Buchów
5,114
Odznaki
2
Ufffff. Dobrnąłem do końca. Po tylu latach "czytania Cię" wciąż potrafisz mnie zadziwić Ponury Żniwiarzu. Po przeczytaniu Twojego Eat Reportu wrócił mi dobry humor. Dzięki ;)

PS.
PonuryŻniwiarz napisał:
„Nie ma lansu jak z batonem”.
Dobre. Naprawdę dobre.
 
S

Sławuś z council estate.

Guest
D
Czy Wy też tak macie że po lekturze Ponurego boicie się napisać cokolwiek w temacie ?

No ja tak mam.
Ponury jest jedyny w swoim rodzaju. Wchodzi na Parnas i zrzuca zeń takie lawiny pereł językowych że przywaleni nimi milkniemy z wrażenia. Ma dar.
 

oen

Well-known member
Rejestracja
Kwi 5, 2013
Postów
297
Buchów
0
Brawo ponury dzięki za miłą lekturę. Jak zwykle wszystko opisane i wyszczególnione po mistrzowsku. Oby tak dalej! Już wiem co po tym sezonie będzie się działo z nadwyżką topów :):) Nigdy nie rajcował mnie ten rodzaj konsumpcji naszego kochanego ziela no ale teraz stało się to dla mnie sprawą obowiązkową :) Pozdrawiam i zostawiam buszka :spalony:
 

deep

Well-known member
Weteran
Rejestracja
Gru 9, 2008
Postów
1,068
Buchów
2
dzięki takim ludziom polska ''scena konopna'' zapie****a przed siebie :thumright:
 

Alwaro Gringos

Well-known member
Rejestracja
Lut 28, 2014
Postów
278
Buchów
0
Brawo
Oj Ponury widzę że już nie doświadczasz określenia świeży w temacie.
"Cream ku**a Caramel !!!!!!!!" Nie zrozum mnie źle, ale jeśli dobrze zrozumiałem przekaz to by było trzeba przygotować dział pt. Przeżycia konsumenta pod wpływem kannabinoidów.
Sam testowałem jogurty z haszyszem i zielskiem, i jestem skłonny zaryzykować stwierdzenie że do tego typu kopytnych wyzwań nadają się tylko sativy i pseudo sativy.
Morda mi się zamknęła, jestem pod wrażeniem. Lepiej już nic nie pisze...
 

PonuryŻniwiarz

Well-known member
Weteran
Rejestracja
Kwi 16, 2012
Postów
3,147
Buchów
9
Szanowni Ludzie Haszyszu,

dziękuję!

Nie ukrywam, że zawsze czekam na jakiś odzew. Trochę mnie rozpieściliście tymi licznymi i przychylnymi komentarzami i nie wiem czy pod tą skorupą lukru coś interesującego ze mnie zostało.
Przepraszam za brak grafik i sporą ilość uciętych wątków. Taki czas życiowy nastał, że trochę mam zapotrzebowanie na niedokładność i półsłówka. Tak rozbudowany temat jak ciastka konopne powienien być lepiej opisany - albo w stronę narkotyczną, albo w stronę naukową. A tak jest tylko jakimś wyziewem z deszczowych popołudni. Niestety nie umiem na chwilę obecną patrzeć ani z boku na nic, ani kompleksowo. Trochę chciałem coś puścić, żeby było. Zadecydowałem tak, bo inaczej mógłbym w ogóle nie skończyć.

Nie opisałem szczegółowo trzech historii związanych z - uwaga, użyję tego słowa celowo - z przedawkowaniem. Przedawkowanie rozumiem jako przyjęcie dawki, której nasz organizm w danym podejściu nie toleruje. Czyli sytuacji, w których można poczuć się wyraźnie źle lub niepokojąco. W dwóch zmierzyłem się z kłopotem sam, jeden musiałem opanować "w kimś". Postaram się do tego wrócić, jeśli uda mi się opisać w nowym wątku jak najpełniejszy obraz marihuany z punktu widzenia mojego doświadczenia, płynącego z uprawy, konsumpcji, rozmów z Wami tu, wszelkich doświadczeń. Nic odkrywczego, chciałem się rozliczyć ze mną samym. Ale to kiedy indziej.

Nie opisałem też szeregu trudnych, czarnych myśli, dotyczących postrzegania bytu, śmierci, rzeczywistości, czasu, które mnie czasem nachodziły. Nie jestem w nastroju ani nie mam lotnego języka i umysłu, żeby dobrze to wprowadzić, a i tak są to tematy takie, o których rozmowa potrafi być infantylna, mało odkrywcza albo też zbijająca z tropu i dobrego nastawienia. Po co kogo tym katować. Piszę po prostu, że po marihuanie też może być różnie. To powinno mnie usprawiedliwić wobec historii.

A poza tym Czerwony Kot ukradł mi publikę i interlokutorów wklejeniem wątku o śmiercionośnych ciasteczkach, gdzie zagubione dusze pisały o swoich przykrych doświadczeniach (miast tutaj tworzyć Księgę Wiedzy Różnorodnej).
Wątek jest tu:
https://www.forum.haszysz.com/showt...orado-Władze-ostrzegają-przed-żywnością-z-THC

Pozwolicie, że odniosę się do niektórych wpisów. Przepraszam, że nie do wszystkich. Wszystkie są równoważnie przyjemne.

@ xerena

Ech, żebym ja miał drugie dno, to możnaby się czuć niepewnie, ale ja prosty chłop, tyle że mam potrzebę czasem porozmawiać w formie pisemnej. Nie ma tu poprzeczki. Jest potrzeba wciągnięcia Was w wir takiej rozmowy. Głównym problemem jest pewnie brak czasu i natchnienia na takie dywagacje - to zrozumiałe.
Odpowiadajcie, proszę. Jedyne słuszne skrępowanie to takie czynione konopnym sznurem w czasie wieczoru lekkich obyczajów... W Kotowym wątku o przedawkowaniu historie się posypały, a tu gram na jedną bramkę trochę... Jam stąd.

Chociaż może rzeczywiście piszę trochę zbyt mądralińsko, apodyktycznie. Ale to tylko mój punkt widzenia, a nie prawda absolutna. Nieważne

Książka? Pani od polskiego w liceum wieszczyła taką przyszłość, a tu wyszedł z tego jakiś inżynier budownictwa... Te życiowe psikusy...
Książki są trudne do napisania. Przede wszystkim - trzeba pisać. Trzeba czytać. Trzeba używać, zużywać. Konfrontować. Trochę trzeba się wstrzelić z ciężarem i obszernością tematyki. A nie być wiejskim filozofem konopnym.
Jestem na życiowym zakręcie, więc może jak z niego wypadnę, na co się niestety zapowiada, to na dnie doliny znajdę zrzucone tu dawno zalążki pierwszych pasji. Mity o zagospodarowaniu przyszłości, pochodzące z czasów kiedy człowiek czuł się sobą. I wyglądał na siebie, i był sobą.
W każdym razie, egzemplarz z dedykacją już masz, jeśli tylko...

@ Fidel G.


Ja jestem zawsze pod silnym wrażeniem precyzji i zabarwienia emocjonalnego Twoich wypowiedzi. Powinienem stworzyć na pocieszenie jakiś nowy komiks o "impotencjale" konopnym Fidela G. Może znajdę chwilę, żeby te propozycje dżointów, piwa i czarnoskórych dziwek się nie zdewaluowały...

@ Lo-Pan

Jak się nie umie wyhodować "Krzuna 1500", to trzeba przyciągać uwagę rozpaczą. I oto jestem. Parnas z pariasem Ci się pomylił...
"Parnassus" to dobry nawet film, nawiasem mówiąc.

@ oen

Zamiast ćpać wcinaj nać! Ten slogan nabiera przy ciastkach konopnych zupełnie nowego brzmienia...

@ deep

Scena dziedziczona z rąk konkretnych pasjonatów! Miło na niej przystanąć jedną, płaską stopą. Oby nie być uznawanym jako grupa pasjonatów - eksperymantatorów tylko za wynaturzonych wykolejeńców. No i te 5 krzaków na własne potrzeby też by się przydało...

@ Alwaro Gringos

Jeśli chodzi o świeżość, to fakt, trochę zjełczałem. I trochę się podwędziłem. Ale to tak czy siak wciąż żart ze skali luzowania cugli, jaka znana jest ludzkości. A CC to jest piętno... Ciekawe, czy jeszcze na mnie działa? A co jak się skończą nasiona? Stajnia Sweet Seeds nie może upaść... Słodkawe, lekkie indici rządzą.

Jeśli chodzi o dział a'la "Przeżycia konsumenta..." to jest to temat bardzo, bardzo mi bliski. Kto wie, w co nam się przyjdzie tu bawić w przyszłości...

I dzięki za głos o materiale sativowym do ciastek. To mnie podbudowuje w moich wrażeniach o tym napędzie do ciastek.

@ wszyscy

Dzięki jeszcze raz. Po prostu mi miło zawsze jak ktoś zajrzy, zostawi ślad. To budujące, pokrzepiające.

Oddalam się, uwalniając forum od tych pseudointelektualnych czołgań po podłodze.

Bywajcie

P.Żwir

P.S. Ho ho ho! Ktoś przykleił wątek u góry działu. Co za wyróżnienie! Zaróżowiałem...
 
Ostatnia edycja:
V

vegito

Guest
uffff i przeczytałem:) brawo za twoją wiedze która jest bardzo wielka ! :D
 

Leszcz

Well-known member
Weteran
Rejestracja
Kwi 17, 2010
Postów
962
Buchów
2
Przeczytałem całe , i co mogę powiedzieć (?), narobiłeś mi ochoty na ciastka jak mało kto !
Nigdy jakoś nie zabierałem się do czegoś innego jak palenie , teraz , wyczekuje na plon , robię masło i szamie ciastka ;)
gratuluje !
wspaniała robota

Ale można wysterować tym odpowiednio i zrobić sobie partię ciastek idealną na każdą wolną chwilę. Do szamania przy ludziach, w podróży czy naprzeciwko komisariatu.

Podkręcaj dalej , grrrr
 
Ostatnia edycja:

PonuryŻniwiarz

Well-known member
Weteran
Rejestracja
Kwi 16, 2012
Postów
3,147
Buchów
9
Przeczytałem całe , i co mogę powiedzieć (?), narobiłeś mi ochoty na ciastka jak mało kto !
Nigdy jakoś nie zabierałem się do czegoś innego jak palenie , teraz , wyczekuje na plon , robię masło i szamie ciastka ;)
gratuluje !
wspaniała robota

Giiit!!!!

To ja, żeby jeszcze podkręcić atmosferę dodam przepis za jakiś czas na swoje ciastka - na przygotowanie masła i na niedrażniące proporcje między trzema magicznymi składnikami masło - cukier - mąka.
Przepis nie różni się wiele od obecnych na forum przepisów, ale metodą kilku prób doszedłem do pasującego mi i mojemu piekarnikowi konsystencji, smaku, mocy, wielkości, itd.

I wklejam na zachętę ciastka ostatniej produkcji, seria TURBO (jeśli ktoś miał coś do czynienia z gumami Turbo, to zauważy pewną analogię w kształcie).



Bazą konopną był susz jednoroczny z przewagą indica, w ilości 15 gramów / kostkę masła. Potworki wyszły...

Ciastka niektórym nie leżą - trzeba czekać na efekt, który trwa czasem za długo i za intensywnie. Ale można wysterować tym odpowiednio i zrobić sobie partię ciastek idealną na każdą wolną chwilę. Do szamania przy ludziach, w podróży czy naprzeciwko komisariatu.

Grunt to bunt. Nieszkodliwy bunt.
 

Izak

Beta
Weteran
Rejestracja
Lip 4, 2011
Postów
4,932
Buchów
3,381
Odznaki
1
Też zawsze robię takie ciastka z konopnego masła. Prosty babciny przepis czyli 3 2 1. 3 części mąki na 2 części masła na jedną część cukru. Do tego oczywiście szczypta soli. Jeśli wiem że ciastka nie będą długo leżeć i szybko je spożyje dodaje jedno jajko, łatwiej mi wyrobić ciasto. Po zagnieceniu ciasto wrzucam na trochę do lodówki. Potem wyjmuje i roluje cienki wałek. Taki 1-1,5 średnicy. Z niego wycinam ciastka. Po upieczeniu ciastka nie kruszą się tak jak standardowe płaskie.
 



Z kodem HASZYSZ dostajesz 20% zniżki w sklepie Growbox.pl na wszystko!

nasiona marihuany
Góra Dół