- Rejestracja
- Kwi 16, 2012
- Postów
- 3,147
- Buchów
- 9
Skoro już został odkopany taki temat, to pozwolę sobie się odezwać do naszego najprawilniejszego ponuraka na forumie
Czołem,
reaguję oto na odkop - przepraszam, że z masywnym opóźnieniem, które wzięło się z dłuższego nie zaglądania w to miejsce czci i chwały.
Ogólnie to dzięki wszystkim za nowe odwiedziny, buchy czy dobre słowa. Miło powspominać przy okazji takiego odkopu intensywne nastawienie konopne, które panowało za czasów pisania tych tekstów.
Do rzeczy:
I tak sobie myślę luźno nad tematem tolerancji - jak to jest przy łączeniu palenia tego samego materiału, co posłużył również do produkcji ciastek? W sensie.., jeśli np. palimy długo (np. miesiąc) jakąś tam odmianę (np. mocną indicę) to czy produkując ciacha z tego samego suszu będziemy tak samo na niego podatni?
Tematem wieczoru jest więc podrzucone przez Aspargina zagadnienie tolerancji i mieszania palenia z "jedzeniem konopnym".
O "tolerancji" warto by szerzej porozmawiać. Jest to ciekawy proces w przypadku substancji aktywnych w konopiach. W ogóle sama zdolność przyzwyczajania się jest fenomenalną zdolnością adaptacyjną i zabawne, że jesteśmy na nią źli od czasu do czasu.
Z tego co wyczytałem (podam źródła) organizm w miarę ekspozycji na coraz większe czy coraz częstsze dawki konopi uczy się sprawniej metabolizować dostarczone substancje. Dodatkowo - upośledza naszą zdolność do odbioru samej substancji poprzez spadek aktywności receptorów kanabinoidowych. Kosztem zażywania częstego i w dużych ilościach jest więc swoiste spłycenie i skrócenie czasu trwania pożądanych wrażeń, co wiąże się najczęściej z obniżeniem satysfakcji z odurzenia.
Chyba można też wspomnieć o umiejętności "opanowania" niektórych zachowań w miarę rosnącego konopnego doświadczenia, a więc dochodzi też najzwyklejsza zmiana behawioralna - no, mniej się człowiek plącze i gubi, nazwijmy to. Przynajmniej tak mu się wydaje...
No i tutaj zjarus staje przed dylematem - co zrobić by "piz*a była jak za pierwszym razem".
Cytat z Aspargina:
Ciekawi mnie ta sprawa, gdyż osoby często palące codziennie pewnie "zmagają" się z tego typu problemami. Wiadomo, zawsze można spalić więcej, trzymać dym dłużej, etc... ale ... chyba lepiej przesiąść się wtedy na konsumowanie.
Na początek drobna konfrontacja wiedzy - z mojej wynika, że substancje aktywne wchłaniają się bardzo szybko, poniżej sekundy, i że popularne trzymanie dymu dla przyrostu mocy to mit. Że to bardziej powoduje zaczadzenie i w głowie się kręci i tyle z tego korzyści na rzecz megapizdy.
Z drugiej strony przy metodzie palenia nieduży procent substancji aktywnych przyswaja się - podają jakoś, że koło 20 - 30%. Więc wykorzystanie ponowne lub dłuższe tej samej porcji dymu wydaje się jakoś uzasadnione. Sam nie wiem. Chyba będziemy się tu dzielić opiniami w obszarze przyjemności czy komfortu korzystania z konopi.
Drugie zagadnienie - palenie więcej... Coś tak czytam i zaobserwowałem też, że dopalanie gandy jest jak kolorowanie betonu. Kolory się powierzchniowo zmienią, ale pod spodem wciąż beton. Organizm przytkany konopią nie jest w stanie odebrać nowych porcji z należytą uwagą, czułością. Wrażenia przejdą w stronę cięższych, często bardziej fizycznych i często mniej przyjemnych. Choć też cenionych, bowiem pozostanie po nich jednak radość i duma, że się człowiek srogo zjarał i przeżył. Osiągnięcie godne pieśni pochwalnych.
W każdym razie zależności między ilością wypaloną a intensywnością doznań nie uznaję za liniową, proporcjonalną, to jest im więcej spalę, tym lepiej będzie. Jest próg przełamania tej proporcjonalności i, moim zdaniem, przełamuje się ona i wypłaszcza szybko na rzecz zależności, powiedzmy, wykładniczej (słowem: piz*a przyrasta dużo wolniej niż ubywa materiału).
Nawet nie wiem jak innaczej to podsumować. Hmm...Pierwszy niezmarnowany wykład z matematyki.
Rozumiem przekąs, ale nawiasem mówiąc matematyka jest super, tylko jej uczą zazwyczaj jakieś popaprańce bez wyobraźni.
...
No i proponowane rozwiązanie walki z przyrostem tolerancji - konsumpcja przetworów konopnych, zwłaszcza z tej samej odmiany, co palona cały czas.
Wydaje się, że istotnym będzie głównie stosunek "mocy" typowych dżointów do ciastek czy olejków czy czegokolwiek tam. Czytam, że przy konsumpcji oddziaływuje na organizm jakaś nieco inna forma THC (11 zamiast delta-9, czy jakoś tak). I że z tego też powodu oddziaływuje "mocniej" - trudno skomentować. Z kolejnej strony - wchłania się tego THC więcej ze względu na trawienny, powolny sposób wchłaniania, stąd podwyższona intensywność wrażeń. To wydaje się być przekonujące.
Tak czy siak - zakładając, że tolerancja na THC - główny czy wręcz jedyny składnik psychoaktywny, związana z jego metabolizowaniem oraz upośledzeniem wrażliwości receptorów w mózgu, występuje niezależnie od form spożycia, to zjedzenie ciastek po długotrwałym paleniu lub w ogóle po paleniu, spowoduje haj mniej intensywny niż zjedzenie ciastek "na czysto". A sama intensywność wrażeń zależeć będzie po prostu od ilości wcześniej wypalonej trawy i samej "mocy" ciastek.
Dużo mocnego palenia, na granicy maksimum własnej wrażliwości, wypłyci inne formy zażywania.
Piękne zdanie w tym obszarze kiedyś napisał prawdziwy i oryginalny forumowy Fidel Gastro. Wyraził, z charakterystyczną lapidarnością, zasmucenie, że "zjadł ciastko, ale tolerancja zabiła potencjał".
Podłapałem jeszcze z lektur takie zdanie, że tolerancja przy przyjmowaniu przetworów, tym bardziej mocnych, przyrasta szybciej niż przy paleniu. Organizm reaguje dobitnie przy dużych dawkach. Brawo dla organizmu. I ma to swój sens w wydźwięku terapeutycznym - można łatwiej "znieść" tzw. narkotyczne efekty działania dużych porcji masła czy oleju, w zamian za wystawienie się na próbę korzystania z ich potencjalnych dobrodziejstw.
Krócej mówiąc, konsumowanie ma krótkie nogi. Aspargin miał się poddać testom. Miesiąc minął. Asparginie, zdasz raport?
Sam nie mam takiego doświadczenia. Nie spożywam dużo w żadnej formie, bardzo często robię przerwy, a właściwie po prostu rzadko i nieseryjnie palę. Po 3 - 4 dniach niepalenia czuję się zupełnie świeżo wobec nowych doznań, poza zwyczajnym przyzwyczajeniem mentalnym, czyli tym wyuczeniem odnośnie postępowania z zachowaniem po konopi. To przecież zginąć nie może tak łatwo.
Ciastka robię zauważalnie mocne, z ok. 15 do 20 g materiału (trochę topów, trochę "odpadów") na kostkę masła, formując ok. 40 - 50 niedużych, ale pizgotliwych ciastek. Zazwyczaj z tzw. sativ albo po prostu lżejszych odmian, uzyskując długotrwałe i opanowywalne przygody, bez nadmiernego zmęczenia fizycznego. Wkład z tzw. indic, odmian "cięższych", daje ciastka bełkotliwe i szybko drenujące, przygaszające. Wywołują spanie i zmęczenie sięgające kilku godzin po przebudzeniu.
Stosuję natomiast czasem lekkie palenie przed ciastkiem, dla uprzyjemnienia oczekiwania. Wiem, że ciastko mam odpowiednio mocne, więc nie boję się zabicia potencjału, a odpada mi zmartwienie o pustkę i niepewność oczekiwania.
Niedawno lekko przesadziłem, zjadłem dwa mocne ciastka, szukając pewnej nieświętej bezwładności. Znalazłem silne pomieszanie myśli, łącznie z obawą o swój stan i wydolność organizmu. Uspokoiłem się znaną muzyką, która kradła uwagę od niepokoju, zasnąłem z trudem. Obudziłem się już sobą, choć trochę zobojętniałym, że to wszystko takie łatwe.
Najświeższe macki konopnych ciastek, te, które usidliły:
A zapytany o ogólne zdanie na temat zmagań z tolerancją powiedziałbym, że opcją jest uczynienie rytuału z podejść konopnych. Nadanie tej czynności formy szlachetnej, generującej szacunek tak do samego siebie i swoich wrażeń, jak do potencjału rośliny.
Bez winy nie jestem, zdarzało mi się nie ufać intuicji czy wiedzy albo wręcz je zbywać, ale staram się przestawać oszukiwać samego siebie i czas.
Ciastka, które uznać można za rodzaj silnego koncentratu, nadają się do wykorzystań "rytualnych", a więc raczej rzadszych i okraszonych odpowiednim nastawieniem czy przygotowaniem.
Z kolei terapeutyczne przyjmowanie chyba na tym polega, żeby wprowadzać się i wyprowadzać łagodnie z "leku". Oraz by godzić się albo i być wdzięcznym wręcz za to, że organizm przyzwyczaja się szybko do działań niepożądanych dla zdolności przetrwania. I liczyć, że się wyzdrowieje, a sama terapia dobiegnie jakiegoś końca.
Traktując to wszystko jako rodzaj zdarzenia wyjątkowego, nabywam wrażenie, że można dojść w tym wyczekiwaniu na wyjątkowość do pełni poprzez całkowite zaniechanie korzystania i tworzenie życia z niedomiarem lub brakiem konopi. Uznaniem tego braku. Rytmiczność przyrody ma szansę zweryfikować ten pogląd i tak za rok, kiedy wczesnojesienny księżyc podpowie, że pora na zbiór i test. Test czy się jeszcze jest tu.
Brzmi kusząco to wszystko.
Dzisiejszej lekturze służyły fragmenty:
http://www.marijuanalibrary.org/brain2.html
https://en.wikipedia.org/wiki/Cannabis_use_disorder
http://www.drugscience.org/Petition/C3E.html
http://www.nature.com/articles/srep26843
Dzięki.
Hej.
Ostatnia edycja: