Podbijam do kanciapy żeby dać nieco upust emocjom, konkretnie to stresowi. Wczoraj w południe nasiona do szklanki, opadły, więc dziś z rana wyjąłem je na chusteczki. Nie minęło 24h a mi już psycha plata figle i zacząłem tracić cierpliwość ?? Zwłaszcza że automaty mają fest grubą pestkę i się naczytałem że bez precrushingu nie wyjdą - a wiadomo, mamy lipiec, to mi się śpieszy. No to kij, w końcu psycha siadła, sięgam po talerzyk z chusteczkami, podnoszę górną warstwę, patrzę. A tu ch*j. Nasiona jakie były, takie są. To bez większego namysłu, mówię sobie "co ma być to będzie, jazda". I nasionko pierwsze w zęby. Ściskam leciutko. Coś poszło. Jakiś dźwięk. Myślę sobie - z nasionkiem między zębami - tyle, czy jeszcze? Chwila niepewności i uznałem, że to nie dźwięk pękającego nasiona tylko moje zęby. No to ściskam mocniej, gwałtownie. Oho. Teraz chrupło porządnie, chyba aż za porządnie. Wyciągam z gęby, patrzę. No wzdłuż połówek perfekcyjnie to to na pewno nie poszło. Ale gdzieś tam, jakiś kawałeczek naruszyłem. Może akurat tamtędy sobie kiełek pójdzie. Biorę drugie - ostatnie - do gęby. Teraz powolutku. Ale stale. Zaciskam kły powoli ale coraz mocniej... Chrupło. Tak samo, jak poprzednio. Znaczy, że znowu z***ałem, czy znowu zrobiłem git? Nie wiem. Odłożyłem oba na chusteczki, namoczyłem je znowu. I ch*j, może jutro z rana obudzi mnie piękny widok białego kiełka. A jak nie, to lipa. Jednak czasu tak dużo nie włożyłem, kasy też nie. Wiedzę zdobytą na forum będę miał na '21. Spota mi najbardziej szkoda, bo wyglądał obiecująco (jak na moje standardy)/, bo do "zielonych fortec" tutejszych ogrodników to ja się nie porównuję). Ale może nie będę czekał na najgorszy scenariusz, może puszczą kiełki i będę jeszcze miał do***anego krzaczka ?? Się okaże.