Moj pierwszy raz....
Kumpel z klasy wpadl do mnie ze swoim kolega z innego miasta. Posiedzielismy u mnie pogadalismy i nowo poznany kumpel stwierdzil ze ma ochote popalic, ma cos w kieszeni i zaproponowal palenie. Byli jeszcze u mnie jeden kumpel wiec cala czworka poszlismy w miejsce gdzie palilismy (łąka z rzeczka). Nigdy wczesniej nie palilem wiec nie wiedzialem co moge sie spodziewac, bylem nastawiony albo na totalna BeKe albo na kompletny brak efektow. Kolo na bil jedna lufe. Wypalilismy to na 4. Niby mało (do dzisiaj nie wiem czy to byla czysta sensii) Powiedzialem ze mi nic nie jest, poszedlem sie odlac i wracajac do kumpli nie potrafilem sciagnac z ryja banana. Powiedzialem ze chyba mnie bierze. W pewnym momencie zaczal sie kompletny HORROR! (ktorego przeciez nie mialo byc). W pewnym momencie slyszalem sygnal karetki - nie bylo to przeslyszenie, karetka faktycznie jechala, ale dzwiek z karetki tak udezal do mojej glowy ze nic juz nie slyszalem. Po chwili przestalem rozumiec to co mowili do mnie kumple, nie umialem takze nic powiedziec. Niedlugo potem nastepna tragedia. Poczulem cos okropnego. Uslyszalem jak bije moje serce, czas zaczal zwalniac, w rece i nogi zrobilo mi sie zimno. Bicie serca bylo coraz wolniejsze, czulem jak brakuje mi sil. Po chwili glosy kolegow byly zwolnione, czarno przed oczami (jedyna mysl w glowie UMIERAM!). Po chwili sie obudzilem, patrze koledzy wystraszeni. Jeden z nich zaczal ze mna rozmowe (doswiadczony palacz wiec wiedzial ze musi ze mna gadac bo inaczej bedzie zle). Podobna sytuacja po chwili powtorzyla sie i bylem przekonany ze nie przezyje. Po chwili jeszcze wiekszy niewypal. Z nieba zszedl Aniol. Powiedzial ze mam isc z nim. Powiedzial ze jesli chce zeby to sie skonczylo mam isc z nim. Wyciagnelem reke i chcialem juz isc ale poczulem silne uderzenie w twarz. W tym momencie zakumalem i slyszalem jak ktos mowi do mnie zebym wstal i zaczal rozmawiac. Chwile pogadalem i przyszlo mi na mysl - Jakby to bylo widziec siebie z boku. Glupia mysl - a po chwili widzialem cala zgraje z odleglosci 30 metrow. Bylem kompletnie zblazowany, wystraszony i nie wiadomo jeszcze co. Kumple postanowili sie ruszyc, ciagneli mnie ze soba, a ja mowilem ze chce do szpitala. Po drodze jeszcze dwa trzy razy padalem (zwolnienei czasu, coraz wolniejsze bicie serca az na koncu przestawalo bic i robilo sie czarno przed oczami). Po wejsciu na miasto widzialem samochody, ale jechaly bardzo wolno, wszystko sie rozmywalo, spacer robil mi wysilek, w pewnym momencie poczulem jak moje serce peka, zawolalem ze chce chusteczki chigieniczne, dostalem, powiedzialem ze mi serce peklo i krew wylewa mi sie ryjem, wycieralem sie ale po 5 minutach skumalem ze jeszcze zyje a serce spowrotem bije. Potem zaczelem sie wybudzac, kolega ktory wczesniej duzo palil kupil mi kilka batonikow, po ich zjedzeniu juz nie mialem schiz i wybudzilem sie. Trwalo to kolo 1.5-2h. W trakcie tego horroru np patrzalem na zegarek byla godzina 15:40, po chwili spojrzalem znowu - byla 15:30 :/ Nigdy w zyciu tak zle sie nie czulem. Po tym "pierwszym razie" nie palilem przez 5 miesiecy. Potem probowalem i bylo juz ok - faza jak powinna itd, do dzisiaj pale nalogowo i nie mialem takich problemow.
Co koledzy o tym sadza? w sensii moglo sie cos znajdowac czy mozliwe ze tak ostro pierwszy raz przechodzilem