nasiona marihuany

Ketama – stolica haszyszu i marihuany

Wyszukiwarka Forumowa:

.Organic

Well-known member
Weteran
Rejestracja
Gru 29, 2007
Postów
873
Buchów
2
Ze względu na ochronę danych osobowych i tajemnicę dziennikarską imiona oraz niektóre nazwy miejscowości zostały zmienione.

W czasie naszych poprzednich dwóch wyjazdów do Maroko wiele słyszeliśmy o plantacjach konopi indyjskich, które ponoć zaspokajają ponad 80 % zapotrzebowania na marihuanę i haszysz na rynku europejskim. Wiedzieliśmy, że znajdują się one w górach Rif i że dotarcie do nich wiąże się z dużym ryzykiem, a w sieci praktycznie nie ma żadnych informacji na ten temat. Trzeba było to zmienić…

Lotnicze bilety na trasę Warszawa-Paryż-Fez, Fez-Bolonia-Kraków kupiliśmy w sumie za 160 zł za osobę. Po pierwszym dniu, który przeznaczyliśmy na aklimatyzację (oprócz mnie ekipę stanowili Paweł i Hubert, którzy do Maroko zawitali po raz pierwszy) rozpoczęliśmy rekonesans. Pewność miałem tylko co do tego, że plantacje marihuany znajdują się gdzieś w górach Rif (na północ od Fezu).

Wiedziałem, że jeszcze kilka lat temu nie było trudności ze znalezieniem ich w okolicy Szafszawan, ale wobec rządowych akcji jest ich coraz mniej, ponadto nigdy nie był to główny region upraw konopi. Trzeba było szukać jeszcze dalej. Podczas „przekopywania” sieci natknąłem się na relację, w której ktoś napisał, że przejeżdżając w okolicach Ketamy z okien samochodu widział plantację „zioła”. Popatrzyłem na mapę i faktycznie – sam środek Rif’u, z dala od turystycznych miejscowości.

Potrzebowałem jednak więcej informacji, a ponieważ był to już mój trzeci pobyt w Maroko poprzez znajomych udało mi się dotrzeć do sprawdzonego źródła, czyli jednego z miejscowych dealerów. Kiedy zapytałem gdzie można znaleźć plantacje bez wahania odpowiedział: „- W Ketamie”. Tam produkuje się najwięcej i najlepszej jakości marihuanę i haszysz. Zaznaczył też, że niemożliwe jest pojechanie tam samemu i powrót w jednym kawałku – teren znajduje się poza kontrolą policji, każdy posiada broń, całością rządzą szefowie narkotykowego biznesu, a biali nie są tam mile widziani. Powiedział, że jedyną opcją jest pojechanie z kimś kto ma tam „rodzinę” i to wynajętym autem, bądź taksówką – co oczywiście z braku odpowiednich nakładów finansowych nas nie interesowało.
Bab Bu Dżalud - jeśli chcesz coś załatwić w Fezie, musisz przyjść tutaj

Bab Bu Dżalud – jeśli chcesz coś załatwić w Fezie, musisz przyjść tutaj
Jak dostać się do Ketamy?

Jednak od tego momentu sprawa była jasna, jeśli chcemy znaleźć plantacje konopi musimy udać się do Ketamy. Początkowo mój plan był prosty. Autobusem dostać się do miasta i po zasięgnięciu języka z plecakiem na plecach udać się w góry i dokładnie rozglądać. Plan B zakładał, że za odpowiednią ilość miejscowej waluty ktoś po prostu nas tam zaprowadzi. Niestety Paweł i Hubert, kiedy przedstawiłem im swój plan, delikatnie mówiąc życzyli mi dobrej podróży i powiedzieli, że na mój pogrzeb kupią ładny bukiet. Ale jak to w życiu bywa szybko zmienili zdanie, kiedy następnego dnia rano okazało się, że nie mamy zbyt wiele do roboty. Udaliśmy się na dworzec, wsiedliśmy do pełnego, zdezelowanego autobusu i ruszyliśmy do Ketamy.

W połowie drogi oprócz nas trzech, w autobusie, który z zawrotną prędkością pokonywał niekończące się serpentyny wcięte w strome stoki dzikich gór, zostało już tylko kilku Marokańczyków. W pewnym momencie mężczyzna zarządzający autobusem podszedł w naszą stronę (siedzieliśmy na samym tyle) i bez cienia wstydu i wahania wyciągnął komórkę i zrobił nam zdjęcie śmiejąc się przy tym i mówiąc coś do reszty pasażerów. Kiedy to zobaczyłem poczułem i radość i strach. Radość, bo do tej pory to zawsze ja robiłem zdjęcia Marokańczykom, to oni byli ciekawi dla mnie a nie ja dla nich, a tu masz, w końcu rolę się odwróciły! Pewnie europejczyków w tym autobusie widzą raz na parę lat, a może w ogóle pierwszy raz – więc byliśmy dla nich atrakcją. Strach, bo mogło to być zdjęcie które później pojawiłoby się w gazetach z podpisem: „ostatni raz widziani w autobusie…”. Zastanawiałem się czy aby nie mówią teraz do siebie: „biedne chłopaki, nie wiedzą w co się wkopali, szkoda ich trochę”.

Według sygnatury na mapie i własnych wyobrażeń wnioskowałem, że Ketama to całkiem duże miasto. Nic bardziej mylnego. Okazało się, że tak naprawdę nie licząc stacji benzynowej, jednego hotelu i kilku kawiarni Ketama to tysiące domostw porozrzucanych w górach na dużym obszarze. Dlatego kiedy wysiedliśmy z autobusu, widząc zmartwione spojrzenie kierowcy i po raz kolejny pytając, pokazując jednocześnie wskazującym palcem w dół: „Ketama?”, „na pewno TO jest Ketama?” byliśmy delikatnie mówiąc lekko zaskoczeni.
ketama

“Rolnicy” przy pracy. Za 4 miesiące będzie tu “zielono”

Kiedy autobus ruszył dalej do Al-Hoceimy i rozglądnęliśmy się dookoła poczuliśmy się jak trzy owieczki wśród stada wygłodniałych wilków, które zresztą od razu ruszyły do ataku. Słodkawy zapach haszu, gwar niezrozumiałych głosów, śmieci, chaos i strach. Momentalnie doskoczyło do nas paru bezzębnych, władających łamanym angielskim Marokańczyków. Nauczeni doświadczeniem ignorowaliśmy ich idąc przed siebie, dopóki nie okazało się, że tu po prostu nie ma gdzie iść. –„Macie to rodzinę? Nie? To zapraszam Was do siebie. Nie jesteście dziennikarzami? Nie? To dobrze. Mam dom w górach, parę kilometrów stąd. Chcecie zobaczyć jak się robi hasz? Chcecie kupić dobry towar? Pojedziemy, pogadamy. Nie. Oczywiście że nie musicie za to płacić. Kiedyś był u mnie nawet Jimi Hendrix (w latach 60. XX w. faktycznie podróżował on po Maroko w poszukiwaniu “trawy”)”. Nie mogłem uwierzyć. Nastawiałem się na żmudne poszukiwania, a oni bili się o to kto pokaże nam swoje uprawy. Dopiero po chwili zrozumiałem. Dla nich oczywiste było, że jesteśmy handlarzami i przyjechaliśmy tu po towar, więc każdy chciał żebyśmy pojechali właśnie do niego. Po naradzie doszliśmy do wniosku, że nic innego nam nie pozostaje i jedziemy z nimi. Kiedy w sześciu wspinaliśmy się starym mercedesem w góry, wąchając przy tym dym z kolejnych skrętów taśmowo wypalanych przez naszych współpasażerów czuliśmy strach najwyższej kategorii. Zastanawialiśmy się też czy zaraz po prostu się nie zatrzymamy i nie dostaniemy kulki w łeb.
Ketama – plantacje

Na szczęście tak się nie stało. Dojechaliśmy do skromnej chaty otoczonej zaoranymi stokami na niezbyt stromych zboczach. „To moje pola. Za miesiąc roślinki będą miały 15 cm, za dwa 30 cm, a za cztery miesiące prawie metr. Wtedy będziemy je ścinać i przerabiać na towar – haszysz i marihuanę.” Zrozumieliśmy, że na terasowanych stokach wzniesień, które mijaliśmy po drodze nie rosły zboża, ani ziemniaki. To wszystko były uprawy konopi! Tuż przy drodze, doskonale widoczne, całe zbocza dolin i stoki gór! Wiedziałem, że marihuana ma bardzo małe wymagania i w górach Rif rośnie praktycznie wszędzie, ale nie wiedziałem, że aż na taką skalę!

Mohammed przedstawił nam swoją żonę i dzieci, włączył muzykę i zasiedliśmy do stołu razem z jego batem Alim i szwagrem Khalidem. „Rodzinny interes” – tłumaczył. Prawdopodobnie robotę odziedziczył po swoim ojcu, a ten po swoim i tak przez setki lat wstecz i to samo będzie robił jego syn. Wszyscy sąsiedzi dookoła, a właściwie wszyscy mieszkańcy tego „miasta” też zajmują się tym samym. Od paru lat król oraz rząd pod naciskiem Unii Europejskiej starają się zwalczać plantacje „zioła”. Uprawy niszczone są opryskami z samolotów, a do upraw zbóż i warzyw otrzymuje się dopłaty. Cóż z tego, jeżeli za 1 gram marihuany rolnik dostanie tyle co za kilka kilogramów pomidorów. „Ja będę harował jak wół i męczył się, żeby wyhodować dziesięć kilogramów marchewki, a sąsiad zasadzi „trawę” i poczeka cztery miesiące nic przy tym nie robiąc, bo marihuana rośnie praktycznie sama i nie potrzebuje pielęgnacji, ani specjalnych warunków? Nie ma takiej opcji.”

Rozmawialiśmy popijając ataj. Dowiedzieliśmy się, że najlepszy gatunek haszyszu nosi nazwę „Super Duper” (ciekawe czy jakiś Polak majstrował przy nazwie), jak wygląda cykl uprawy i jak żyją ketamscy rolnicy. Oczywiście zaproponowano nam na wstępie kupno dowolnej ilości najlepszego towaru. „100 kg, pięć, 100 gramów?” Każda ilość wchodzi w grę. Oczekiwania wobec nas były jasne. Kupimy dużo towaru, a tym samym zostawimy dużo pieniędzy. Dlatego musieliśmy coś szybko wykombinować, bo mogliśmy się ostro narazić gdyby odkryli nasze prawdziwe zamiary. –„Dzisiaj nie będziemy nic kupować – powiedziałem. –To nasz pierwszy raz w Ketamie, więc przyjechaliśmy zobaczyć jak to wygląda i zdobyć kontakty, a kiedy „zioło” urośnie, przyjedziemy na wakacjach robić biznes.” To była jedyna karta jaką mogliśmy zagrać. Gdyby dowiedzieli się, że przyjechaliśmy tam tylko zobaczyć jak to wygląda, z czystej ciekawości mogłoby się to da nas źle skończyć. Na szczęście kupili tę historię. Mohammed powiedział, że mogę tu przyjechać kiedy chcę, mieszkać, jeść za darmo i palić cały dzień bylebym kupował od nich towar.

Kiedy wszystko zostało już powiedziane, a zmartwione oczy „naszych przyjaciół” po tym jak dowiedzieli się że nie napakujemy ich kieszeni, stawały się coraz bardziej zmętniałe i obojętne po kolejnych wypalonych skrętach postanowiliśmy się ulotnić. Rozstaliśmy się bez radości, ale kindżałem w brzuch też nie dostaliśmy na pożegnanie, więc wydawało się nam, że najgorsze za nami…
Nawet fauna w tamtej okolicy zachowywała się niepokojąco dziwnie...

Nawet fauna w tamtej okolicy zachowywała się niepokojąco dziwnie…

robale-ketmaskie

Do „centrum” wracaliśmy już na piechotę, nie chcieliśmy już mieć z nimi nic do czynienia, a droga była mało skomplikowana. Poza tym najbliższy autobus do Fezu mieliśmy dopiero o 2:00 w nocy (było po 17:00). Perspektywa spędzenia w tym „mieście” (dopiero po powrocie znalazłem źródła w których Ketama jednoznacznie określana jest jako stolica narkotykowej mafii) tych kilku godzin wśród setek napalonych haszem Marokańczyków, którzy po zmroku palą dwa razy tyle co za dnia bo wtedy „Allah nie widzi” nie napawała optymizmem. Dlatego postanowiliśmy, że będziemy szli wzdłuż drogi i spróbujemy złapać stopa. Jak się okazało nie musieliśmy nawet próbować, bo nawet bez akcji z naszej strony zatrzymywał się przy nas praktycznie każdy przejeżdżający kierowca i chciał robić z nami… biznes! Czyli standardowa gadka: „-Macie tu rodzinę? Chcecie zobaczyć moje uprawy? Możecie u mnie nocować. Mam świetny towar”. I tak non stop. Samochód z samochodem, a my twardo idziemy poboczem i staramy się ich unikać. W pewnym momencie jechały przy nas trzy samochody i jeszcze jeden piechur nawołując żebyśmy z nimi pojechali. Wzdłuż drogi ciągnęły się niezliczone hektary upraw „zioła”. Raz widzieliśmy nawet taki absurd, że kontrola policyjnej drogówki znajdowała się 100 metrów od pracujących właśnie na polu marihuany rolników! I tak sobie stali, jedni i drudzy, wykonując swoją pracę, żeby mieć za co wyżywić rodzinę.

Nie mieliśmy dużego wyboru, więc czasem podjeżdżaliśmy kilka kilometrów z co bardziej inteligentnymi i mniej agresywnymi „biznesmenami”. Oni stawiali sprawę jasno. „-Przyjacielu, chcesz być bogaty? Zrób ze mną biznes. Studiujesz? To przyjedź jak skończysz studia. Nie ma problemu. My się stąd nigdzie nie ruszamy, więc będziesz wiedział jak nas znaleźć. Tutaj mieszkam. Jak nic nie złapiecie, możecie spać u mnie.” Na szczęście tuż przed zachodem słońca udało nam się zatrzymać mężczyznę, który nie mówił po angielsku i co najlepsze, który jechał do Fezu! Oczywiście nie wiedzieliśmy tego na pewno, bo ciężko było się z nim skomunikować, ale ponieważ jechał w dobrym kierunku po prostu się nie odzywaliśmy. Trzy razy zatrzymywała nas policja. Trzy razy trzeba było wyciągnąć banknot żeby móc jechać dalej, z czego dwa razy policjant sam nachylał się przez szybę i wyrywał go kierowcy z ręki. Marokańska codzienność.

Szacuje się, że w rejonie gór Rif uprawy konopi zajmują obecnie około 100 tys. ha, z których można zebrać ponad 90 tys. ton marihuany! Dziś większość plonów przeznaczona jest na produkcję haszyszu (ponoć to hipisi nauczyli marokańskich rolników sposobu jego wytwarzania), który jest najbardziej dochodowy, a ze strony konsumentów: zawiera więcej THC, a tym samym daje większego kopa. Poza tym jak to określają doświadczeni palacze marihuany: “kif wymaga przygotowania i czasu a młodzi są leniwi“.

A teraz apel: Nie próbujcie się tam wybierać! Teren jest niebezpieczny, w okolicy nie ma posterunków policji, najbliższe miasto znajduje się w odległości 80 km górskimi drogami, a nad całością interesu pieczę sprawuje mafia. Nam się udało, być może wyglądaliśmy wiarygodnie, a być może mieliśmy po prostu dużo szczęścia. Tobie może go zabraknąć.

Paragon:

Miejsce: Maroko

Czas: 6 dni

Skład: Patryk, Paweł, Hubert

Sposób transportu: samolot: Warszawa-Paryż (80 zł) Wizzair, Paryż-Fez-Bolonia-Kraków (3×25 zł) Ryanair

Noclegi: 4 x hotel w medynie 40 DH (ok. 15 zł), 1x na lotnisku w Bolonii (0 zł)

Koszt: 160 zł bilety lotnicze, 60 zł noclegi, 15 zł autobus do Ketamy, 50 zł jedzenie i napoje, 15 zł inne koszty

SUMA: około 300 zł

Źródło
2019 Paragon z podróży - Tanie podróże, miejsca, porady.
 



Z kodem HASZYSZ dostajesz 20% zniżki w sklepie Growbox.pl na wszystko!

nasiona marihuany
Góra Dół