Do dolin: Toktogulskiej, Issykkulskiej, Susamyrskiej i Czujskiej na pograniczu Kirgizji i Kazachstanu od zawsze przyjeżdżali narkomani z całego Związku Radzieckiego. Tutaj rośnie najlepsza podobno marihuana na świecie. W kazachskiej części Doliny Czujskiej konopie są straszliwą plagą. Wyparły wszystkie inne rośliny, rosną murem, na chłopa wysokie, gęsto jak trawa. 138 tys. hektarów narkotyków w jednej tylko dolinie, kilkadziesiąt kilometrów od stolicy Kirgizji.
Władze radzieckie próbowały zwalczać chwasty ogniem i chemikaliami, kołchoźnicy - kombajnami zbożowymi, a wojsko i kolektyw partyjny w dniach czynu ręcznie i sierpami. Zawsze odrastały. Wreszcie na próbę sprowadzono z zagranicy trochę wyjątkowo zjadliwych herbicydów i zielsko wyginęło. Zaraz potem cały "wyzwolony" obszar zasypał piasek. Całe kołchozy, wsie, wszyscy ludzie musieli uciekać. Powstała nowa pustynia.
W Kirgizji jest 60 tys. hektarów ziemi zarażonej anaszą.
Narkomani w Związku Radzieckim, tak jak grupa Rosjan, którą podglądałem, przeważnie sami zbierali i sporządzali potrzebne im specyfiki. Dzisiaj jest to potężny i świetnie zorganizowany przemysł.
W Kirgizji zdarza się, że ludzie głodują. Padły tam albo zostały zlikwidowane wszystkie kołchozy, a dawni kołchozowi czabani, czyli pasterze, na odchodne dostali po dziesięć baranów, z których dziewięć im od razu odebrano na poczet długu, jaki zaciągnęli w sklepie.
Państwo nad niczym tu nie panuje. Kołchozowa arystokracja dopuszcza się niewiarygodnych świństw, przemysł niemal nie istnieje, pada zakład za zakładem, nikt nawet nie wie, jakie jest bezrobocie. Pracują tylko ludzie zajmujący się handlem i sfera budżetowa, która jednak miesiącami nie dostaje wypłaty. Podobnie milicjanci zwalczający narkotyki. Są rejony, na przykład w dolinach Toktogulskiej i Issykkulskiej, gdzie ludzie latami nie widzieli pieniędzy.
Walutą jest więc korobok - balasek haszyszu wielkości małego
cygara. Kiedy go kupujesz na bazarze, musisz zapłacić 250 somów (13 dolarów), w rozliczeniach miejscowych jest dużo tańszy. Na wiosnę każdego roku w góry jadą samochody wyładowane towarami. Narkotykowe mafie rozdają żywność, wódkę, żywy inwentarz, ubrania. Dają za darmo, ale w sierpniu czy wrześniu przyjadą znowu i od każdego wezmą po pół korobka za butelkę wódki, 5 za szkolny fartuszek i komplet podręczników, 20 za worek mąki, 500 za krowę. Strach nawet pomyśleć, co by było, gdyby ktoś na czas nie przygotował haszyszu.
Narkotyki są jedynym źródłem utrzymania dla tysięcy kirgiskich rodzin. W górach całymi rodzinami wychodzi się na polany i ciężko pracuje od świtu do nocy. Ludzie mówią: "Idziemy zbierać pieniądze". Potem nocami siedzą w domach i trą w dłoniach zebrane liście, żeby przyjęły konsystencję plasteliny. Tak zresztą w żargonie nazywają haszysz.
- Anasza działa podobnie jak wódka - mówi Aleksander Zeliczenko, były pułkownik milicji. - Przez wiele lat byłem członkiem komisji poborowej, która brała chłopaków do wojska i milicji. Mieliśmy mnóstwo takich, którzy od dziecka palili marihuanę. Od razu można ich poznać.
Fizycznie niby normalni, wyrastali na normalnych byczków, a mózgi mieli też jak byczki. Patrzyli spode łba i buczeli. O cokolwiek człowiek zapytał, oni jednym słowem odpowiadają albo nie rozumieją. To byli chłopcy z niepełnych, patologicznych rodzin, którzy nie kończyli dziesięciolatek, więc byli przenoszeni do szkół technicznych [gorsze wydanie naszych zawodówek]. Tam i przestępczość była duża, i wszystkie socjalne i ekonomiczne problemy Związku Radzieckiego. Teraz portretu socjalnego narkomana już zrobić nie można. Może nim być syn kołchoźnika, bezrobotnego, inteligenta i byłego pracownika aparatu partyjnego.