- Rejestracja
- Gru 16, 2015
- Postów
- 27
- Buchów
- 0
Na Waszą prośbę zakładam nowy wątek z pełną treścią mojej książki "Moja przygoda z Marihuaną". Link do pierwotnej wersji: https://www.forum.haszysz.com/showthread.php?117674-Książka-Moja-przygoda-z-marihuaną
Zgodnie z Waszą prośbą - w treści tu wklejonej pominąłem fragmenty, które zostały przedrukowane z Internetu - pozostawiłem wyłącznie to, co sam napisałem. Miłej lektury
Moderatora proszę o zamknięcie mozliwości pisania nowych postów w tym wątku. Bałagan, który się zrobił przez kilka dni w poprzednim temacie był nieznośny. Dziękuję
Pełna treść książki.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Andrzej Donimski
Moja przygoda z Marihuaną.
„DOROSŁY człowiek powinien sam decydować o tym, co je, pije i pali i brać za to odpowiedzialność. Wolność mojej pięści powinna być ograniczona wolnością czyjegoś nosa. Dopóki swoim działaniem nie szkodzę innym, mogę robić to, co uważam za słuszne - nawet gdy się mylę, nawet gdy szkodzę sobie samemu.”
Konrad Berkowicz, polityk.
-------------------------------------------------------------------------------------------------Wstęp.
Drogi Czytelniku,
Do napisania niniejszej książki skłoniły mnie refleksje nad dysproporcją pomiędzy prawem, zakazującym posiadania marihuany a faktycznym czy urojonym zagrożeniem, które ponoć marihuana stwarza. Czytamy w nagłówkach gazet o wpadkach dilerów i aferach z tym związanych. Postanowiłem sam na sobie sprawdzić jak działa marihuana, jakie wywołuje zmiany w psychice, jakie wywołała zmiany w moim życiu. Książka została napisana nie pod wpływem narkotyku a jako wynik wielu miesięcy przemyśleń i eksperymentowania. Czy prawo odnosi sukces karząc ludzi nawet za posiadanie marihuany? Przeczytaj tę książkę a może poznasz odpowiedź J
Książka nie jest podręcznikiem, przewodnikiem, doradcą. Starałem się opisywać sprawy tu przedstawione w jak najbardziej obiektywny sposób. W rozdziale o zdrowiu nie daję żadnych rad zdrowotnych. Jeśli źle się czujesz – idź natychmiast do lekarza. Pod żadnym pozorem nie lecz się sam i nie lecz się za pomocą poradników internetowych. Zrobisz sobie w ten sposób więcej szkody niż pożytku. Od leczenia ludzi są lekarze i właśnie oni są najbardziej kompetentni do rozpoznania co Ci dolega i mogą podjąć ewentualne leczenie. Wiele spraw już na co dzień bagatelizujemy. Zwracam więc szczególną uwagę na to, że używanie marihuany osłabia czujność. Z drugiej strony nie należy wpadać w histerię. Zachowanie wyważonego spokoju to gwarancja dobrego samopoczucia i zachowania zdrowia. Pamiętaj o tym, drogi Czytelniku.
W tej książce opisuję w jaki sposób doszło do zainteresowania się marihuaną, co się działo od pierwszego momentu spotkania jej na mojej drodze. Należy pamiętać, że przedstawiam tu swoje przemyślenia, nie prowadzę dialogu z ludźmi, staram się pozostać jak najbardziej obiektywny choć to bardzo trudne zadanie…
Domyślam się, że na marihuanę tak jak tu opisuję, reaguję akurat ja. Ktoś inny może zupełnie inaczej się zachować. Opisuję tu tylko swoje odczucia. Nie wiem jak marihuana działa na innych ludzi. Traktuj więc tę książkę jako swego rodzaju pamiętnik a nie przewodnik. Każdy ma swój sposób wykonywania różnych rzeczy i jedyne, co można powiedzieć pewnego o treści tej książki to to, że opisuje kawałek mojego życia, dokładnie około 14 miesięcy + kilka faktów z mojego dzieciństwa. Absolutnie nic więcej.
Książka zawiera opisy mojej twórczości w okresie palenia marihuany. Płyta z napisaną wtedy muzyką (wybrane 17 najlepszych utworów z prawie 40)jest dostępna do pobrania ze strony http://reason.pl Jedyne, co musisz zrobić, to przygotować czystą płytkę CD-R (koszt: około 2 zł) i nagrać ściągnięty obraz programem np. NERO lub innym, obsługującym pliki NRG. Życzę Ci, drogi Czytelniku, miłego odbioru w czasie lektury J
Dziękuję wszystkim przychylnym mi osobom, które mnie wspierały w trakcie pisania tej pozycji. Przekazuję również wyrazy współczucia ludziom, którzy na słowo marihuana dostawali histerii i wpadali w panikę. Świadczy to o ważności tematu, który tu poruszam. Nie jest on obcy większości Polakom a co najważniejsze, coraz więcej osób przekonuje się, że kultura nie zawsze radzi sobie ze zjawiskami takimi jak dojrzałe, wolne społeczeństwo.
Najważniejsza sprawa na koniec…
Dziękuję mojej Żonie za cierpliwość
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wstęp. 7
Co to jest marihuana? 10
Skąd przywędrował skunk – historia współczesnej marihuany. 11
Marihuana, suche fakty. 20
Marihuana mnie nie interesowała. 21
Pierwszy raz. 25
Diler. 28
Waporyzator 32
Internet 35
Gastrofaza. 35
Przepisy kulinarne. 37
Ciasteczka z marihuaną. 37
Makumba – mleko z THC. 38
Alkohol? Nie, dziękuję. 39
Uzależnienie. 40
Spojrzenie w siebie. 42
Marihuana z tytoniem. 44
Napływ nowych pomysłów. 45
Działanie marihuany w czasie. 45
Okres abstynencji. 46
Pierwszy dzień. 47
Drugi dzień. 47
Trzeci dzień. 47
Czwarty dzień. 47
Piąty dzień. 48
Szósty dzień. 49
Siódmy dzień. 50
Koszty zabawy. 50
Zdrowie. 52
Serce 52
Mózg 53
Wątroba 53
Oczy 54
Krtań, oskrzela i płuca 54
Człowiek 54
Poznaj swoje prawa 54
Kiedy możesz zostać skontrolowany? 55
Kiedy możesz zostać zatrzymany? 55
Jak się zachować? 55
Protokół zatrzymania. Co powinno się w nim znaleźć? 56
Protokół zatrzymania osoby 58
Policja złapała Cię z marihuaną? 61
Dodatki 64
Treść licencji GNU FDL 1.3 (wersja oryginalna). 64
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Marihuana, suche fakty.
Status prawny: substancja wpisana na listę substancji psychotropowych grupy I-P. Jest to lista substancji sklasyfikowanych jako brak zastosowań medycznych i o dużym potencjale nadużywania.
Dostępność w Polsce: bardzo łatwa.
Cena: około 30 zł za 1 gram.
Zalety od strony psychicznej:
- wyciszenie, uspokojenie;
- zmniejszenie lub zniwelowanie stresu;
- głębokie spojrzenie wewnątrz siebie;
Zalety od strony fizycznej:
- zmniejszenie napięcia mięśni
- nie wywołuje uzależnienia fizycznego;
- zwiększenie łaknienia, poprawienie smaku praktycznie wszystkich potraw;
Cechy inne:
- obniżenie ciśnienia ortostatycznego;
- zwiększenie częstości bicia serca;
Wady:
- zawroty głowy (nie występują w okresie abstynencji);
- powoduje zachwianie odczuwania upływu czasu;
- kłopoty z pamięcią krótkotrwałą.
- zwiększenie apetytu może doprowadzić do przejadania się i otyłości;
- w okresie abstynencji może wywoływać lekkie rozdrażnienie;
Zagrożenia:
- wywołuje uzależnienie psychiczne;
- posiadanie jest przestępstwem;
Oprócz posiadania karalne jest również nielegalne uprawianie określonych roślin. Obecnie obowiązująca ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii w art. 63 tak samo jak poprzednio obowiązująca ustawa z 1997 r., jako przestępstwo kwalifikuje nielegalną uprawę maku ( z wyjątkiem maku niskomorfinowego), konopi (z wyjątkiem konopi włóknistych) i krzewów koki. Pod groźba kary zabronione jest także nielegalny zbiór mleczka makowego, opium, słomy makowej, liści koki, ziela konopi.).
Przestępstwem jest również samo umożliwienie lub ułatwienie zażycia środków niedozwolonych. Umożliwienie użycia środka odurzającego lub substancji psychotropowej oznacza działanie prowadzące do stworzenia dogodnych warunków innej osobie do użycia środka odurzającego lub substancji psychotropowej.
Przestępstwo określone w art. 63 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii można popełnić jedynie umyślnie. Możliwe jest wystąpienie zarówno zamiaru bezpośredniego jak i ewentualnego.
Przestępstwo określone w art. 63 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii w typie podstawowym zagrożone jest karą pozbawienia wolności do lat trzech. W typie kwalifikowanym zagrożenie sankcja karna wzrasta i wynosi od sześciu miesięcy do lat ośmiu.
Źródło: http://infor.pl
------------------------------------------------------------------------------------------------
Marihuana mnie nie interesowała.
Nigdy nie miałem ani dostępu ani zainteresowania narkotykami. Owszem, dochodziły do mnie informacje o MONARze i problemach narkomanów jednak nie analizowałem ich. Traktowałem ten temat zupełnie obojętnie. Nie byłem zainteresowany ani poznawaniem świata zakazanych substancji ani tym bardziej w jego wchodzenie. Mój brak ciekawości w tym temacie wyklarowany został przez wpajaną społecznie postawę, że narkotyki są złe, uzależniające i niebezpieczne. Postawa ta istnieje w naszej kulturze od tak dawna, że nawet moje dzieciństwo było czasem spędzonym w tym duchu. Wiele postaw było wówczas nagannych. Piętnowano w zasadzie każdą odmienność. Nie było łatwo narkomanom - cóż za dziwne słowo… To tak, jakby alkoholika nazywać alkomanem. Dziwne. Pamiętam jak funkcjonowała Milicja. Szedłem kiedyś późnym wieczorem z kolegą w stronę domu. Zatrzymał nas patrol Milicji w samochodzie Nysa. Ich zachowanie do dziś wywołuje u mnie mord w oczach. Nie dość, że zachowywali się jak banda idiotów to wyśmiewali się z naszych imion, nazwisk, imion naszych ojców… 3 milicjantów + kierowca Nysy. Kierowca siedział spokojnie, trójka miała wspaniałą zabawę. Szkoda, że ich wtedy po prostu gołymi rękami nie zabiłem. Mógłbym to zrobić. Miałbym chociaż powód, żeby stać się ćpunem. A tak, tylko od czasu do czasu sobie popijałem… Piszę o tym tak swobodnie albowiem były to czasy prawnego i społecznego przyzwolenia na przestępstwa mające miejsce po spożyciu np. alkoholu. Kierowca, który spowodował wypadek, zabił kogoś samochodem, nie był karany wg normalnych paragrafów jeśli był w trakcie zdarzenia pod wpływem alkoholu. Tłumaczono to tym, ze nie wiedział co robi więc trudno takiego człowieka poddawać karze. W ten sposób Polska rozwinęła sobie rzeszę popijających kierowców a później po prostu morderców za kółkiem. Taka logika popchnęła mnie ku myśli, że jak się opiję lub naćpam, będę bezkarny. Wtedy, w Nysie milicyjnej bardzo chciałem być albo pijany albo naćpany. Może nie dałbym rady 4 milicjantom ale przynajmniej wiedzieliby, że tak zachowywać się nie można. Zapewne dostałbym gumą po nerkach ale co mi tam. Wtedy nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Z młodszym o 1-2 lata ode mnie kolegą zostaliśmy napadnięci przez milicjantów. Tak do odbieram. W ten sposób Milicja obudziła u mnie wolę bycia albo pijakiem albo ćpunem w celu dostania co swoje. A moje oznaczało szacunek do mnie takich idiotów jakimi wtedy byli milicjanci. Tak powstała pierwsza myśl o narkotykach. Miałem wtedy kilkanaście lat. W poczuciu bezkarności niektórych ludzi moi rodzice, dziadkowie, otoczenie, starali się wychować mnie na w miarę porządnego człowieka. Szło to oczywiście z oporami. Nie, żeby nie potrafili mnie wychować, nie. Czasem po prostu nie mieli na to czasu, czasem byli bezsilni wobec własnych problemów… Rozumiałem to doskonale i pozwalałem im np. zdrzemnąć się po obiedzie
Moje dzieciństwo upłynęło spokojnie. W zasadzie, oprócz przypadku z milicją, nie było nic wartego wzmianki. Ot, normalne dzieciństwo. Nieco kłopotów miałem w szkole podstawowej. Pamiętam, że były to zupełnie odmienne czasy od obecnych. W szkołach panowała atmosfera dyscypliny, porządku, usystematyzowania. Takie małe wojsko, harcerstwo. Podobało mi się to, zostałem również harcerzem. Zaproponowano mi nawet funkcję drużynowego ale mnie już wtedy zupełnie co innego interesowało. Nie były to narkotyki. Raczej śliczne dziewczyny
Kłopoty w podstawówce dotyczyły relacji z rówieśnikami. Nie mogłem z kilkoma dojść do porozumienia. Dochodziło do śmiesznych sytuacji, tragicznych w moich oczach. Dziś z tego się śmieję, wtedy był to dla mnie duży kłopot, że nie mogę np. rzucać patykiem w kasztany rosnące na drzewie…
Z mniej więcej tego rodzaju problemami upłynęło mi dzieciństwo, szkoła średnia, a raczej jej połowa. W drugiej połowie zmieniłem klasę. Trafiłem do grupy, w której była mocna mała grupka bardzo fajnych ludzi. Zostali oczywiście moimi przyjaciółmi, szybko się zaaklimatyzowałem. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem propozycję zapalenia trawki. Ktoś to hasło rzucił przez przypadek, nie wiem, czy nawet świadomie, może ja coś źle usłyszałem. Po latach, gdy rozmawiałem o tym z owym nieszczęśnikiem, zaprzeczył. OK.
Szkołę średnią skończyłem, zaczęły się studia. W tamtych czasach narkotyki były mocno oddalone od młodzieży. Papierosy i alkohol – jak najbardziej. Tu nie było ograniczeń. Pojechałem na tzw. obóz roku zerowego przed rozpoczęciem studiów. Tyle alkoholu ile tam wypiłem, nie wypiłem przez resztę swojego życia. Masakryczny okres upojenia alkoholowego z podobnymi do mnie ludźmi. Cały turnus chodził pijany. Ważne jest to, że nikt nawet nie wspominał o marihuanie. Jedyne, co interesowała młodzież to wóda. Więc tę wódę żłopaliśmy na umór… Na studiach było w miarę podobnie. Każda okazja do wyluzowania się była dobra. Oczywiście lał się alkohol. Nikt nawet słowem nie wspominał o maryśce. Doszło do tego, że wraz z kolegą sprzedawaliśmy na częstych imprezach w miasteczku studenckim piwo wprost z samochodu. Szło jak ciepłe bułeczki. I tak mi minęło sporo lat… Wiele lat suto zakrapianych alkoholem, z przerwami na egzaminy, sesje poprawkowe i kolejne egzaminy. Okres ten skończył się, jak wszystko, co ma swój początek. Po studiach wpadłem na szalony pomysł otwarcia wyższej szkoły informatycznej. Pomysł był fajny ale realizacja fatalna. Doprowadziła do powstania dyskoteki zamiast porządnej prywatnej szkoły. Dyskoteka wiąże się z jednym – zabawa, hałas, rozpusta No i oczywiście alkohol i narkotyki. Ku mojemu zdziwieniu alkohol, owszem, lał się całymi litrami, ale o narkotykach nikt nic nie wspominał. Było pełno seksu, przemocy, siły, krwi, Policji, zniszczeń ale nie było narkotyków. Nie wiem do tej pory i nie rozumiem tego, jak to mogło się w ten sposób ułożyć. Przecież tam, gdzie leci dym, musi być też ogień. Dym był, ognia nie było… Ale dla mnie nie stanowiło to żadnego problemu. Nie odczuwałem jakiejś luki. Wszystko się układało jak elementy życiowej, skomplikowanej układanki. Nie brakowało mi niczego. Dyskoteka była przenoszona kilka razy. Między innymi do innego miasta. Nowe miasto – nowe kłopoty. Oczywiście można było spodziewać się wszystkiego. Ale jednego nie było – narkotyków. Czyli znów nie dotarł do mnie żaden sygnał. Moje zainteresowanie narkotykami ciągle wynosiło zero. Przeżyłem w nowym mieście sporo – łącznie z tym, że przyszło dwóch fajnych ludzi, wyciągnęli pistolet, odbezpieczyli i powiedzieli grzecznie swoją miesięczną cenę za święty spokój. Po tym spotkaniu zamknąłem dyskotekę. Nadal nic nie było w kwestii narkotyków. Tylko alkohol. Pożegnałem się z przemiłym miastem i wróciłem do swojego rodzinnego. Tak minęły kolejne lata. Piwo, normalny alkohol i nic poza tym. Ot, normalne życie. Zmarła mi matka. Niespodziewanie. Było to ponad 20 lat temu… To był cios, po którym do dziś się nie pozbierałem. Sięgnąłem wtedy desperacko po coś, czego nie powinienem był w ogóle dotykać – ożeniłem się. Rozwód był po chyba 4 latach. Ogromna strata dla zdrowia psychicznego. Odwrócili się wtedy ode mnie wszyscy. Jak sobie pomogłem? Popijając piwko… Jakoś przeżyłem. Bez narkotyków, bez maryśki, bez używek innych, niż piwo.
Mijały kolejne lata. Nie miałem żadnej potrzeby zainteresowania się maryśką. Nie było o niej mowy w radiu, telewizji, w prasie. Cisza. Więc niby jak miałem wzbudzić swoją ciekawość? Ludzie żyli swoim szarym życiem, każdy podobny do swojego sąsiada. Nawet żony mieli podobne
W chwili słabości szedłem do sklepu, kupowałem piwo, włączałem komputer i klikałem po Internecie. Nigdy mi nie przyszło do głowy nawet słowo na literę M. Mijały dni. Miło, sympatycznie, beztrosko. Wtedy drugi raz się ożeniłem. I tak zostało
W sumie zgadzałem się z tym stanem, jaki wokół mnie zastałem czyli uregulowane prawnie zagadnienia legalności np. marihuany. Właśnie, wreszcie o niej mowa. Zielsko zakazane w Polsce ale stosowane szeroko na całym świecie kojarzyło mi się z czymś w sumie złym. Był to efekt działania społeczeństwa, kultury, która pokazuje, że w sumie używki można stosować ale tylko niektóre.
W wieku około 20 lat zajmowałem się między innymi muzyką jako perkusista w zespole pop-rockowym. Nieźle nam szło. Wtedy zaobserwowałem po raz pierwszy jak substancja chemiczna może pomóc. Jeden z zespołów przed występem wypił około pół butelki całkowicie legalnej wódki. Dla kurażu. To, co wtedy zobaczyłem wydało mi się jakimś absurdem. Alkohol w połączeniu z graniem muzyki daje mizerny efekt. Zespół co prawda wypadł dobrze ale niemiłe wrażenie pozostało. Tak zobaczyłem, że w świecie muzyków legalna substancja jest wspomagaczem przed występem. Jest to akceptowane społecznie. Poznałem wtedy kilka fajnych osób. Między innymi starszego od siebie o 10 lat realizatora dźwięku. Krzysztof z niejednego pieca jadł chleb. Sporo spędziliśmy czasu na rozmowach bo człowiek był bardzo interesujący. Umiał przekazywać swoją wiedzę w sposób lekki, łatwy i przyjemny. Któregoś dnia mówi mi:
- Stary, ale się wczoraj z kolesiem upaliliśmy! Gdy wracałem do domu, mostu nie było, taki był dobry towar - Oczywiście chodziło o marihuanę. Potraktowałem to jako żart ale został w mojej głowie i tak po wielu latach przy okazjach znikających mostów, Krzysztof ze swoim tekstem mi się przypomina
Nie kontynuowałem tematu. Uśmiechnąłem się, zapamiętałem. Nie szukałem kontaktu z marihuaną mimo, że była pod ręką. Kontakt z Krzysztofem, bycie muzykiem, otaczający mnie ludzie popijający alkohol lub palący trawę… Tak wygląda świat muzyki. Na scenie jest ładnie, za sceną już gorzej. Podkreślam – nie byłem marihuaną w ogóle zainteresowany. Od czasu do czasu popiliśmy z Krzysztofem przegadując długie noce ale na tym wszystko. Używki w moim życiu zaczęły się i w zasadzie ograniczyły do piwa i wódki. To mi wystarczało.
Tak mi mijały lata a moje zainteresowanie marihuaną nadal wynosiło zero. Zmieniło się to stosunkowo niedawno. Około roku 2013 zacząłem się tematem przez zupełny przypadek interesować. Zapewne była to reakcja na coraz częstsze wiadomości w mediach o marihuanie. Temat zaczął być dla mnie na tyle interesujący, że zacząłem się interesować co to jest, gdzie to można zdobyć, jak działa, ile kosztuje itd. Długo byłem obserwatorem i czytelnikiem. Sporo na ten temat znalazłem w Internecie. Oczywiście po polsku, czytelnie i zrozumiale choć z niemałym trudem. Moje zaskoczenie było duże, gdy stwierdziłem jak dużo ludzie napisali na temat marihuany. Problemem jest to, że znalezione przeze mnie artykuły czasem się wykluczały. Brak możliwości rzetelnego sprawdzenia o czym mowa był dla mnie kłopotliwy. Ciekawość wzrastała, podsycana kolejnymi sygnałami z zewnątrz. Między innymi trafiały w moje ręce filmy, w których marihuana jest albo głównym wątkiem albo jednym z ważniejszych. Komedie. Fajne. Jedna polska. Pamiętacie Laskę z „Chłopaki nie płaczą”?
Zawsze znajdowałem sobie interesujący temat do zajęć. Nigdy nie nudziłem się. Nie musiałem wymyślać niestworzonych rzeczy aby się wyluzować. Zabawa sama z siebie powstawała. Z żoną doskonale się bawiliśmy a co najważniejsze, potrafiliśmy cały dzień milczeć i dobrze się ze sobą czuć. Czy w takich warunkach ktoś pomyślałby o marihuanie? Ja nie. Mijały miesiące, żonie rósł coraz większy brzuch z dwójką bliźniaków w środku. Byłem oczywiście przerażony tym faktem. Nigdy nie miałem dwójki dzieci! … i fajnej żony…
Czasy nieco się pogorszyły, musieliśmy się przeprowadzić do innego miasta w pogoni za pracą i pieniędzmi. Jakoś nam się to udało z wyjątkiem tego, że właśnie „na ziemi obcej” urodziły się nasze dzieci. Można powiedzieć, że wyjechaliśmy z mojego rodzinnego miasta tylko po to, aby urodzić i wrócić. Tak to mniej więcej wyglądało… Lokum zmienialiśmy kilka razy by w końcu wylądować w małej mieścinie, 2 bloki od mojej teściowej. Jakby co, daleko nie ma… Małe miasteczko, zacieśnione kontakty, żadnego sygnału odnośnie maryśki. Owszem, raz uczestniczyłem w rozmowie na temat narkomanów, że to są podludzie i nie warto takich szanować. Oczywiście nie zgadzam się z taką opinią. Piszę tylko to, co słyszałem. Jak na spowiedzi
Małe miasteczko z mocno zacieśnionymi znajomościami przywitało nas chlebem i solą ale nie maryśką.
Zająłem się tutaj pracą, moja żona domem i dziećmi. Było OK. Od czasu do czasu wypiłem piwo. Tak mijały kolejne lata…
Pierwszy raz.
Naczytałem się i naoglądałem o maryśce wielu rzeczy. Brakowało tylko testu. Wiedziałem jak działa alkohol, jak smakuje tytoń (nie jestem palaczem) i jak się człowiek czuje na tzw. kacu. Brakowało mi tylko spróbowania tego, co jest zakazane ale działające ponoć uspokajająco, rozweselająco, odprężająco. Zacząłem się zastanawiać skąd znaleźć kontakt do dilera. Stare kontakty ***ały się, ludzie zajęli własnymi sprawami, założyli rodziny, ustatkowali się. Nie miałem pomysłu jak to zdobyć. Życie jak zwykle samo przyniosło rozwiązanie. Pierwszy raz dotknąłem marihuany składając wizytę mojej sąsiadce, która jest niezłą imprezowiczką. Długo zastanawiałem się, czy mam do niej pójść ale ciekawość zwyciężyła. Poza tym od czegoś trzeba było zacząć. Sąsiadka była w porządku. Okazało się, że ma troszkę maryśki więc da mi spróbować. Malutka fajeczka miała malutki cybuch wypełniony malutką ilością suszu. Zapaliłem. To był pierwszy kontakt z marihuaną – lato roku 2014. Wciągnąłem dym do płuc, potrzymałem kilka sekund i wypuściłem. Odłożyłem fajeczkę bo zapach był wstrętny. Po chwili poczułem lekki zawrót głowy. Delikatny. I na tym koniec. Umówiłem się z sąsiadką, że nazajutrz podjedzie ze mną do dilera i mi coś załatwi. Następnego dnia wsiedliśmy w samochód, pojechaliśmy na jakiś parking przy supermarkecie. Wysiadła, podeszła do kogoś i po 5 minutach miałem swój pierwszy gram trawki w ręku. Wszystko w pośpiechu, tajemnicy, konspiracji. Cena: 30 zł. Drogo. Sąsiadka mi poradziła co mam sobie jeszcze kupić – lufkę (fifkę) szklaną. OK, kupiłem. Drogo nie jest, chyba 10 groszy za sztukę w każdym kiosku.
Wróciwszy do domu zastanowiłem się chwilę co ja wyprawiam. Nacisk kultury był spory. Zdawałem sobie sprawę, że robię czynność niedozwoloną, karaną, naganną moralnie. Zastanawiając się nad tym wszystkim, nie za bardzo wiedziałem co mam dalej zrobić. Nieporadnie pokruszyłem susz i wetknąłem drobinę do lufki. Tak, żeby było można to zapalić. Wyszedłem na balkon – marihuana śmierdzi i lepiej, żeby jej zapach nie pozostawał w domu. Jest nieprzyjemny. A więc na tym balkonie ulokowałem się wygodnie i zapaliłem. Wciągnąłem dym, wypuściłem i … nic. Wypaliłem tak całą przygotowaną porcję czyli mniej więcej tyle, co na opuszku palca się zmieści. Za mało – stwierdziłem. Załadowałem moją lufkę drugi raz. Wypaliłem. To było zdecydowanie złe posunięcie. Zawirowało mi w głowie i poczułem się źle. Zlały mnie siódme poty. Stwierdziłem, że to nie to. Wyrzuciłem resztę trawy do sedesu, spuściłem wodę i pomyślałem, że coś poszło nie tak. Oczywiście było to pochopne postępowanie. Trzeba było poczekać chwilę. Poczekałem i mi wszystko przeszło. Pomyślałem później, że może za bardzo się pośpieszyłem, że trzeba to zrobić bardziej spokojnie, bez pośpiechu. Po kilku dniach poszedłem do sąsiadki aby mi pomogła zdobyć maryśkę. Bez problemu znów podjechaliśmy na parking przy supermarkecie, poszła, przyszła, miałem. Po powrocie do domu zrobiłem drugie podejście. Tym razem spokojniejsze. Wypaliłem jedną lufkę. Czekam… Czuję, zaczyna działać. Zawrót głowy i zupełnie nieznane mi do tej pory uczucie oderwania od świata. Wszystkie troski, problemy odeszły w minutę. Skutkiem ubocznym było spore odurzenie. No ale cóż, sam chciałem. Próbuję, można powiedzieć, badam na sobie. Prowadzę eksperyment
Drugi raz.
Nauczony doświadczeniem tym razem chciałem być bardziej rozsądny. Przemyślałem sprawę, przeanalizowałem co się stało i nie chciałem tego powtórzyć. Szkoda energii, czasu i pieniędzy. W zapomnienie poszło złe samopoczucie z poprzedniego razu. Otworem stała obietnica wyluzowania, relaksu. Trzeba było tylko po nią sięgnąć. Delikatnie, nie nachalnie. Bez pośpiechu, jak z płochliwą, piękną dziewczyną… Znów nie za bardzo wiedziałem co robię. Nieporadnie, bez doświadczenia, zabrałem się za nabijanie lufki suszem. Znów była to dla mnie zagadka jak to zrobić dobrze. Jest na to tylko jedna rada – trzeba to robić tyle razy aż wreszcie będzie dobrze. Innego sposobu nie znam. Początkowo każdy ruch był nieporozumieniem. Po kilku miesiącach zrobienie o wiele większej rzeczy – skręta z tytoniem, było już tak proste, że robiłem to nie patrząc się na własne palce. Tak więc, powracając do wątku, powoli uczyłem się nowych czynności. Ani łatwe to ani trudne. Po prostu nowe, inne, dziwne, nieznane… Wreszcie nabiłem. Poszedłem na balkon i zaczęły się schody. Podpalenie suszu w lufce to nie taka prosta sprawa. Owszem, jest to wykonalne ale trzeba w tę czynność włożyć sporo precyzji i synchronizacji ruchów rąk. Zapalniczka, która właśnie się kończyła, wiatr (4 piętro) i trema robiły swoje. Nie mogłem tak po prostu zapalić tego nieszczęsnego suszu. Po kilku próbach udało się… Radość nie trwała długo. Szusz w lufce bardzo szybko gaśnie. Trzeba go ponownie podpalić. Jak z telefonowaniem do banku… Najpierw musisz wysłuchać reklam nowych produktów bankowych, później chwila 5 minut z nową linią kredytową dla mało zamożnych, później w języku angielskim zapowiedź nowych audycji w RadiuMaryja by wreszcie po polsku ale za to z niemieckim akcentem zapowiedź, że rozmowa jest nagrywana a jak mi się nie podoba to wypad. Wypad nie wchodzi w grę. Za długo już się nasłuchałem reklam. ALE… mogło się przerwać połączenie telefoniczne. Od nowa… reklama produktów bankowych, 5 minut z nową linia kredytową, po angielsku rozkładówka RadiaMaryja, polsko-niemiecka zapowiedź rychłego kontaktu z helpdeskiem. Wreszcie! I tak właśnie jest z paleniem maryśki za pomocą fifki (lufki). Trzeba cofać się do początku aby pójść dalej. Zanim się spostrzegłem, cała fifka została wypalona. No nieźle… pomyślałem. Udało się. Kręciło mi się w głowie. Czułem się dziwnie ale byłem zadowolony. Po pierwszym razie spodziewałem się większego kopa. Może to była tylko auto-sugestia? Nie wiem, trudno mi to ocenić. Nauczony doświadczeniem, poczekałem chwilę. Powoli nabiłem fifkę drugą porcją. Bez pośpiechu - mamy dużo czasu. Tym razem wszystko poszło jak trzeba. Tak mi się przynajmniej wydawało. Kręciło mi się w głowie i czułem, że jestem coraz bardziej oszołomiony, odurzony, zamroczony. Ogólnie jednak czułem się dobrze. Było fajnie. Ledwo przytomny wszedłem do pokoju z balkonu i oddałem się relaksowi. Już nic nie wyrzuciłem ale jednym gramem upaliłem się przez cały dzień. To był czas poznawania czegoś nowego, zupełnie nieznanego. Należy w tym miejscu wytłumaczyć Czytelnikowi jedną rzecz – spróbowałem marihuany zdobywając ją w nielegalny sposób tylko dlatego, że nie miałem innej możliwości. Nie ma w Polsce żadnego miejsca, gdzie można takie rzeczy sprawdzić. Bo niby jak? Prawo zakazuje i już. Jakoś przeżyłem ten dzień. W sumie było całkiem nieźle. Jedna lufka wystarczała mi na godzinę. W celach badawczych notowałem godziny zapalenia trawki i początku odczuwalnego działania. Okazało się, że ma to dość regularny kształt. THC zawarty w marihuanie działa prawie od razu (max kilka minut) a efekt jest odczuwalny około godziny. Tak wynikało z moich badań na sobie. Było fajnie ale nie aż tak, jak myślałem. Główny efekt to było odurzenie. Dlaczego ‘było’? Wpływ maryśki z czasem się zmienia. Po ponad roku dość intensywnego jej zażywania można wyznaczyć okresy, w których działa w wyjątkowy sposób. Tak prowadziłem swoje eksperymenty. W sumie była to dla mnie zupełnie nowa zabawa. Oderwanie od rzeczywistości, pożegnanie trosk, problemów, uśmiechająca się twarz i dobry nastrój. Jednak na początku maryśka głownie odurzała. Efekt psychiczny występował mniej. Pojawiały się lawiny myśli, jakby ktoś otworzył wrota. To mi się podobało. Różne rzeczy skojarzałem ze sobą ale zbyt szybko mój mózg generował kolejne myśli. To było na swój sposób fajne. Wszystko wydawało mi się wesołe, sympatyczne i miłe. W ten sposób spędziłem na balkonie sporo czasu. Było lato więc pogoda dopisywała. Ogólnie było bardzo sympatycznie.
Diler.
Marihuanę zdobywałem wg sprawdzonego już sposobu. Sąsiadka mi w tym pomagała zupełnie bezinteresownie. Troszkę mi to nie pasowało ze względu na nierównomierność jakości towaru, kłopot z ciągłością dostaw, tłum uczestniczący w transakcjach. Praktycznie zawsze towar był kupowany od kogoś innego. Tak powstał bałagan, którego nie cierpię. Zgodnie z wychowaniem ze szkoły podstawowej – wszystko powinno być poukładane, posortowane, posegregowane, właściwie podzielone i oznaczone. Tu tego nie było. Tu był po prostu bajzel. Nie podobało mi się to ale nie miałem innego źródła. Musiałem się godzić na tak znaczną dla mnie niedogodność aby mieć odrobinę relaksu. Stanowił dla mnie już wtedy coraz większą wartość. Bałagan był pierwszym znakiem, że należy zachować daleko posuniętą ostrożność. Obawy okazały się słuszne. W niedługim czasie przyszło mi poznać przyjaciół mojej sąsiadki. Wtedy zrozumiałem, ze ten świat nie za bardzo do mnie pasuje albo raczej ja nie za bardzo pasuję do tego dziwnego świata. Koledzy sąsiadki przyjęli mnie z otwartymi ramionami i z uśmiechem na ustach ale od razu podsunęli do wciągnięcia jakiś proszek. Masz! Yyyy… ? Dobry towar, jedziesz! OK, nie chciałem się narażać na wyrzucenie przez balkon więc wziąłem leżący mały banknot na stole, zwinąłem w rulonik zgodnie z instruktażem z filmu „Człowiek z blizną” i wciągnąłem do nosa to, co tam na stole się poniewierało. Oprócz okruchów chleba, popiołu z papierosów, odrobiny cukru i soli, niewiele tam czegoś innego było. Ale zapiekło w nosie niemiłosiernie. Zrobiłem wielkie oczy i mi z oczu poleciały łzy, tak cholerstwo piekło. Ta sól – pomyślałem – żre mnie jak poloneza na zimę…
Kolega mojej sąsiadki mówi – niezłe, co? Buja, hehe…
- Taaaa…, jak wezmę tego z 6 porcji to coś poczuję – odpowiedziałem.
Spojrzał zdziwiony, zapił kielichem i uśmiechnął się. Miły człowiek, pomyślałem. Zapewne to jest ten od wiertarki. Ale o tym później… Nos mnie piekł jak cholera. Drugi kolega mówi do mnie – bierz następną kreskę.
- Co to jest? – zapytałem.
- Dobry towar, bierz – odpowiedział pierwszy.
Wziąłem, to samo. Pieczenie i nic szczególnego. Trudno to nazwać narkotykiem. Myślę, że dzieci sprzedają dzieciom sól z cukrem. No i dzieci się cieszą
Od tamtej pory mam problemy z nosem…
Zdobywanie marihuany przy pomocy sąsiadki przestało mi odpowiadać. Okazało się, że diler nie jest taki dobry i ma często braki w magazynie. Zacząłem szukać dalej. Okazało się, że mój drugi sąsiad to kolejny niezły imprezowicz i telefon do innego dilera dostałem w 5 minut. Tak zdobyłem stały kontakt. Wtedy pomyślałem, że to kolejny krok do bycia człowiekiem złym ale to mi się podobało. Wiadomo – owoc zakazany bardziej smakuje. Być może, gdyby marihuana była legalna, nie ciągnęłoby mnie tak do tego… Towar u nowego dilera był zdecydowanie lepszy niż u starego. Człowiek miły, inteligentny. Brakowało tylko swobody. Ciągle ta sama atmosfera tajemnicy, pośpiechu. Jest to nieco irytujące. No ale cóż poradzić… takie prawo. Głupie ale zawsze jakiś prawo jest.
Diler był w porządku. Miał jednak pecha. Prowadzono przeciwko niemu postępowanie karne za handel maryśką. Młody człowiek a już ma przesrane. Jakiś wyrok na nim już wisiał i w ogóle niewesoło. Jednak miał kilka cech, za które go sobie bardzo ceniłem. Był przede wszystkim uporządkowany. Nie było żadnych niedomówień. Wszystko załatwialiśmy przez telefon posługując się jakimiś synonimami zdań. Gdyby ktoś nas podsłuchiwał, miałby naprawdę spory problem aby zrozumieć o czym mowa.
Przykład takiej rozmowy:
- Siema, mistrzu.
- Siema.
- Słuchałeś tej płyty?
- Tak, fajna.
- Który kawałek ci się najbardziej podobał?
- A nie pamiętam.
- OK, jak chcesz to się spotkamy.
- OK, kiedy?
- Mogę podjechać za 13 minut. Pasuje?
- Tak, pogadamy o tym co zawsze?
- Tak.
- OK.
- Nara.
W ten sposób zamawiałem 20 gramów Marihuany. Mój kolega zmieniał często telefon, co mi się bardzo podobało. Nie chodzi o aparat telefoniczny a o numer telefonu Wysyłał mi wtedy SMS z informacją:
– mój numer.
OK, zapamiętany. Diler był bardzo rzetelny. Zawsze było wszystko dobrze przygotowane. Marihuana zawinięta w torebeczkę foliową z zapięciem strunowym. Pełna profeska. Zawsze mnie ostrzegał, gdy mu się towar kończył. Dawał mi szansę na ciągłość ćpania, bez przestojów. Korzystałem wtedy bardzo chętnie z jego pomocy.
U nowego dilera zaopatrywałem się regularnie co kilka dni. Nawet wynegocjowałem niższą cenę za duże zakupy. Miałem czas i zapał do dalszej zabawy a diler z radością mnie obsługiwał. Tak mijały w poczuciu beztroski dni, tygodnie, miesiące… Kupowałem, paliłem, spałem, wstawałem, paliłem, kupowałem… Wpadłem w pewien dobowy rytm, już nie tygodniowy, jak kiedyś. Teraz był to rytm dobowy z podziałem na delikatną przerwę co 3 dni. Musiałem być na tyle przytomny aby wsiąść w samochód i podjechać te 3 km do mojego kolegi. No, w sumie 6 km Z czasem nawet i do tego nie byłem zdolny. Korzystałem wtedy z pomocy żony (dziękuję Ci, kochana…) oraz taksówki. Zawsze, prędzej czy później, miałem w ręku to, co chciałem mieć. Koszty się nie liczyły. Liczyła się przyjemność nic-nie-robienia. Raz tylko mój diler mało wyraźnie mnie ostrzegł. To był okropny czas przymusowego detoksu. Nie miałem tego w planach. Diler później mi tłumaczył:
- przecież wyraźnie mówiłem, że jest ogólnie kicha.
No tak… Mówił. Wyraźnie
Więc prawie 1 tydzień, w środku lata, miałem spokój. Ale taka sytuacja zdarzyła się tylko raz.
Diler był młodym człowiekiem. Młodo wyglądał… I nie popalał.
- Dlaczego? – pytam go razu pewnego.
- Bo się rozleniwiam. – odparł.
- I co, rzuciłeś?
- Nie, no co ty
- Dobra, spadam.
- Narka.
I takie treściwe rozmowy, pełne humoru i błyskotliwości przeprowadzałem z dilerem. On miał niezły ubaw a ja… miałem towar i niezły ubaw
Wracając do domu miałem napady paniki, gdy widziałem Policję. Jakiś nerwowy się robiłem, od razu mi towar śmierdział. Nie można go było nigdzie schować. Zapach był tak intensywny, że zapakowana marihuana w torebkę foliową, ze strunowym zapięciem, zawinięta, opatulona itd. itp. Nadal wydziela z siebie masę zapachu. Nie pomagało schowanie towaru do skrytki przy fotelu pasażera z przodu. Zawsze towar śmierdział. Znając moje szczęście do Policji (Milicji), spodziewałem się kłopotów. Ładnie powiedziane, prawda?
Obawy okazały się…
.
.
.
.
- (trzeba minąć skrzyżowanie ze światłami)
.
.
.
.
.
- (znów postój na czerwonym. Co ta Policja tak za mną jedzie?)
.
.
.
.
.
.
.
.
.
- (może to lepiej schowam?)
.
.
.
.
- (ale gdzie???)
.
.
.
.
.
.
- (OK, jestem pod domem)
.
.
.
.
.
- obawy okazały się….
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
… chybione!
- tylko gdzie ja schowałem towar???
Nie wiem czemu, ale taka sytuacja powtarzała się praktycznie co 3 dni. Oczywiście wtedy, gdy sam jechałem samochodem. W końcu wpadłem na rozwiązanie mojego kłopotu. Paczuszkę chowałem w majty! To było najbardziej szczelne miejsce. Raz schowałem i zapomniałem... Przyjechałem do domu – NIE MA! To była trauma.
Waporyzator
Działanie maryśki było w zasadzie takie samo. Odurzenie, lekki zawrót głowy, natłok myśli i dobry nastrój. W sumie czego trzeba było więcej. Tak spędziłem sporo czasu - całe lato. Wyobraź sobie – całe lato chodziłem w krótkich spodenkach a w majtach nosiłem towar od dilera do domu
Ponieważ lato się skończyło i nastały chłodniejsze dni, balkon przestał być dobrym miejscem do palenia trawy. Balkon generalnie był złym miejscem do czegokolwiek. Jest mały, ledwo się na nim mieszczę a nie należę do jakoś wybitnie barczystych wielkich facetów. Jestem normalny. Mam ogon, kopyta i 3 garby, jak hipopotam Spokojnie, jestem normalnym facetem. Mój balkon nie jest za to normalnym balkonem. Jest przede wszystkim mały. Skoro mały to znaczy niewygodny. Gdy padał deszcz, posiłkowałem się parasolką. Nie, żebym był wybredny. Jakaś parasolka w domu się znalazła to jej użyłem. Siedząc na balkonie pod parasolką, w deszczu, wyobrażałem sobie nagłówek z prasy lokalnej – nałóg silniejszy od rozsądku – i moje zdjęcie z tą parasolką, która była przezroczysta i miała kwiatuszki
Ogólnie rzecz biorąc balkon wyzwolił we mnie pokłady kreatywności. Cały czas mnie zmuszał do wysiłku umysłowego stawiając przede mną zagadki praktycznie nie do rozwiązania. Otóż, mam 2 koty; 2-letniego i prawie rocznego. Oba uwielbiają wchodzić na balkon i łazić po barierce. Pamiętaj, to jest 4 piętro… Siedząc kiedyś na balkonie pomyślałem, że jakoś zabezpieczę ten teren przed kotami. Cały mój wysiłek poszedł na zrobienie z kartonu swego rodzaju daszka, aby koty nie mogły wejść na barierkę. Udało się – pomyślałem, siedząc jak idiota pod daszkiem, w pełnym słońcu, w upale 40 C ... Ale za to dobrze mi się pod daszkiem zapaliło. Raz, może dwa razy bo daszek rozmontowałem szybciej, niż go złożyłem.
Jak wcześniej napisałem, lato się skończyło i nastały chłodniejsze dni. Balkon przestał być dobrym miejscem do palenia trawy i do uganiania się za kotami.
Znów zacząłem szukać i znalazłem urządzenie zwane waporyzatorem. Cena: około 300 zł. Wygląda on jak gruby długopis, jest zasilany wbudowanym akumulatorkiem ładowanym przez USB. Urządzenie z wyglądu jest bardzo proste i nosi nazwę TITAN-1. W środku zapewne jest jakiś mały komputerek bo zmyślne jest to małe coś. Działa on tak, że wkłada się susz do komory i go włącza. Po kilku minutach zapala się zielone światełko i można wciągać, jak papierosa. Zaletą tego urządzenia jest to, że nie wydziela dymu. To znaczy wydziela pewnie jak się zaczyna samo urządzenie palić. Ale przy mnie się nie zapaliło Waporyzator utrzymuje w komorze temperaturę poniżej zapłonu suszu uwalniając tym samym głównie THC. Rozwiązanie dobre i szeroko stosowane. Po kupnie tego urządzenia byłem znów zadowolony. Ogólnie czas, który poświęciłem marihuanie to czas dobrego nastroju. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Waporyzator też. Akumulator wystarcza na kilka porcji, więc w zasadzie cały czas musi być ładowany. To podstawowa wada. Reszta jest mało istotna. Działa jak powinien. W komplecie są dodatkowe ustniki, wycior do czyszczenia komory, kabelek USB do ładowania. Jak się okazało, wycior jest zupełnie zbędny a wręcz szkodliwy. Gnie się, nie robi nic sensownego. A skoro coś nie robi czegoś sensownego to zgodnie z tym, co powiedział Holmes, gdy się odrzuci wszystkie nieprawdy, zostanie gotowe rozwiązanie - wycior szkodzi bo się gnie i nie można na nim w ogóle polegać. Może wejść w jakąś szczelinę i ponieważ jest giętki, może się porządnie o coś zaczepić. Jeśli kupisz, drogi Czytelniku, taką rzecz, zwróć uwagę na to, co tu napisałem. Pomożesz sobie oraz pobliskiemu oddziałowi szpitala psychiatrycznego gdy już postradasz zmysły irytując się na wycior
Waporyzator ma jeszcze jeden ruchomy element. Nieszczęśliwie jest zrobiony przez producenta w ten sposób, że jego życie jest zaprogramowane na określoną długość. Nikt nie wie jaką Ten element to zatyczka komory, która przechodzi w ustnik. A ustnik jest do dupy. Pęka pod wpływem temperatury i małych naprężeń. Wg mojego rozumu, jest to niedopasowanie materiałów pod względem rozszerzalności cieplnej. Miałem to na fizyce w 1 klasie technikum więc pamiętam Z moich obserwacji wynika, że skoro ustnik pęka w czasie, gdy waporyzator pracuje i pęka z chwilą np. dociskania ustnika do korpusu urządzenia to znaczy, że coś się dzieje, gdy jest ciepło. To dało wspomniany wcześniej wniosek. W czasie zabawy z marihuaną zużyłem takich ustników chyba z 10. Nie jest to droga rzecz ale kłopotliwa w kupnie. Ja zaopatrywałem się w sklepie https://vaporshop.pl/ Obsługa jest idealna – wszystko załatwiałem telefonicznie a obsługa pamiętała każde moje zamówienie, mimo, że nie składałem żadnego bezpośrednio w sklepie a ustnie do telefonu…. Niczego nie można zarzucić ani się doczepić. Załatwiałem wszystkie części z jednym człowiekiem. Myślę, że on tam jest szefem. Miły, konkretny, jak trzeba
Palenie marihuany stało się moją codziennością. Przez szereg dni działanie THC było takie samo. Zawroty głowy, natłok myśli i dobry nastrój. Od czasu do czasu pojawiały się niepokoje, lęki. Był to jednak stan przejściowy, raczej spowodowany kręceniem się w głowie niż realnym zagrożeniem, którego wokół mnie nie było. Może tym objawiały się moje wyrzuty sumienia, że robię czynności zakazane. Trudno to ocenić. Praktycznie wszystko, co do mnie docierało miało wesoły charakter. Obojętne, czy rozmawiałem z kimś, czy przeglądałem Internet, zawsze pozytywnie patrzyłem na świat. Ten stan mi odpowiadał.
Internet
Muszę tu wspomnieć o moich paskudnych cechach charakteru. Jestem nerwowy, porywczy i mściwy. To, w połączeniu np. z informacjami przeczytanymi w Internecie wywoływało u mnie konieczność krytyki, którą stosownie przy niektórych artykułach pisałem, oczywiście narażając się na hejtowanie 1). Z chwilą, gdy na mojej drodze pojawiła się marihuana, zrobiłem się znacznie spokojniejszy. Wspomniane cechy zupełnie ustąpiły. Czytaj – stałem się jeszcze gorszy Żartuję…
Spokojniej podchodziłem do przeczytanych newsów. Nie reagowałem tak nerwowo, porywczo. Nie „musiałem” napisać standardowo punktującego komentarza. Uznałem, że skoro ktoś sam pokazuje swoją głupotę, nie należy takiego „recydywisty” prostować. Nie jestem przecież jego nauczycielem…
Jeśli od hejtowanie prze innych ludzi nic się nie nauczył, nie warto nic z tym robić. Szkoda po prostu czasu i energii. Z takim podejściem przegląda się newsy znacznie lepiej. Człowiek nie jest już taki nerwowy. Przysłowiowo problemy tego świata spływały ze mnie jak z gęsi woda
Co najważniejsze – THC nie powoduje zakłóceń w logice myślenia. Przyjąłem więc jego działanie jako jak najbardziej wskazane. Wiele razy po prostu rezygnowałem albo z pisania komentarza albo pisałem go w taki sposób, aby nikogo nie urazić. Innymi słowy – nieco poprawiłem moje relacje ze światem. To dawało dużo do myślenia. Zastanawiałem się wiele razy, zanim cokolwiek napisałem w Internecie. Starałem się powstrzymać od złośliwości i bezpośredniości. Dało to bardzo dobry efekt. Zrozumiałem, że tak właśnie działa THC. Uspokaja pod każdym względem.
1) hejtowanie – opinia mająca na celu krytykę czyjejś osoby z pominięciem wszelkich norm spokojnej wypowiedzi.
[/URL]
Zgodnie z Waszą prośbą - w treści tu wklejonej pominąłem fragmenty, które zostały przedrukowane z Internetu - pozostawiłem wyłącznie to, co sam napisałem. Miłej lektury
Moderatora proszę o zamknięcie mozliwości pisania nowych postów w tym wątku. Bałagan, który się zrobił przez kilka dni w poprzednim temacie był nieznośny. Dziękuję
Pełna treść książki.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Andrzej Donimski
Moja przygoda z Marihuaną.
„DOROSŁY człowiek powinien sam decydować o tym, co je, pije i pali i brać za to odpowiedzialność. Wolność mojej pięści powinna być ograniczona wolnością czyjegoś nosa. Dopóki swoim działaniem nie szkodzę innym, mogę robić to, co uważam za słuszne - nawet gdy się mylę, nawet gdy szkodzę sobie samemu.”
Konrad Berkowicz, polityk.
-------------------------------------------------------------------------------------------------Wstęp.
Drogi Czytelniku,
Do napisania niniejszej książki skłoniły mnie refleksje nad dysproporcją pomiędzy prawem, zakazującym posiadania marihuany a faktycznym czy urojonym zagrożeniem, które ponoć marihuana stwarza. Czytamy w nagłówkach gazet o wpadkach dilerów i aferach z tym związanych. Postanowiłem sam na sobie sprawdzić jak działa marihuana, jakie wywołuje zmiany w psychice, jakie wywołała zmiany w moim życiu. Książka została napisana nie pod wpływem narkotyku a jako wynik wielu miesięcy przemyśleń i eksperymentowania. Czy prawo odnosi sukces karząc ludzi nawet za posiadanie marihuany? Przeczytaj tę książkę a może poznasz odpowiedź J
Książka nie jest podręcznikiem, przewodnikiem, doradcą. Starałem się opisywać sprawy tu przedstawione w jak najbardziej obiektywny sposób. W rozdziale o zdrowiu nie daję żadnych rad zdrowotnych. Jeśli źle się czujesz – idź natychmiast do lekarza. Pod żadnym pozorem nie lecz się sam i nie lecz się za pomocą poradników internetowych. Zrobisz sobie w ten sposób więcej szkody niż pożytku. Od leczenia ludzi są lekarze i właśnie oni są najbardziej kompetentni do rozpoznania co Ci dolega i mogą podjąć ewentualne leczenie. Wiele spraw już na co dzień bagatelizujemy. Zwracam więc szczególną uwagę na to, że używanie marihuany osłabia czujność. Z drugiej strony nie należy wpadać w histerię. Zachowanie wyważonego spokoju to gwarancja dobrego samopoczucia i zachowania zdrowia. Pamiętaj o tym, drogi Czytelniku.
W tej książce opisuję w jaki sposób doszło do zainteresowania się marihuaną, co się działo od pierwszego momentu spotkania jej na mojej drodze. Należy pamiętać, że przedstawiam tu swoje przemyślenia, nie prowadzę dialogu z ludźmi, staram się pozostać jak najbardziej obiektywny choć to bardzo trudne zadanie…
Domyślam się, że na marihuanę tak jak tu opisuję, reaguję akurat ja. Ktoś inny może zupełnie inaczej się zachować. Opisuję tu tylko swoje odczucia. Nie wiem jak marihuana działa na innych ludzi. Traktuj więc tę książkę jako swego rodzaju pamiętnik a nie przewodnik. Każdy ma swój sposób wykonywania różnych rzeczy i jedyne, co można powiedzieć pewnego o treści tej książki to to, że opisuje kawałek mojego życia, dokładnie około 14 miesięcy + kilka faktów z mojego dzieciństwa. Absolutnie nic więcej.
Książka zawiera opisy mojej twórczości w okresie palenia marihuany. Płyta z napisaną wtedy muzyką (wybrane 17 najlepszych utworów z prawie 40)jest dostępna do pobrania ze strony http://reason.pl Jedyne, co musisz zrobić, to przygotować czystą płytkę CD-R (koszt: około 2 zł) i nagrać ściągnięty obraz programem np. NERO lub innym, obsługującym pliki NRG. Życzę Ci, drogi Czytelniku, miłego odbioru w czasie lektury J
Dziękuję wszystkim przychylnym mi osobom, które mnie wspierały w trakcie pisania tej pozycji. Przekazuję również wyrazy współczucia ludziom, którzy na słowo marihuana dostawali histerii i wpadali w panikę. Świadczy to o ważności tematu, który tu poruszam. Nie jest on obcy większości Polakom a co najważniejsze, coraz więcej osób przekonuje się, że kultura nie zawsze radzi sobie ze zjawiskami takimi jak dojrzałe, wolne społeczeństwo.
Najważniejsza sprawa na koniec…
Dziękuję mojej Żonie za cierpliwość
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wstęp. 7
Co to jest marihuana? 10
Skąd przywędrował skunk – historia współczesnej marihuany. 11
Marihuana, suche fakty. 20
Marihuana mnie nie interesowała. 21
Pierwszy raz. 25
Diler. 28
Waporyzator 32
Internet 35
Gastrofaza. 35
Przepisy kulinarne. 37
Ciasteczka z marihuaną. 37
Makumba – mleko z THC. 38
Alkohol? Nie, dziękuję. 39
Uzależnienie. 40
Spojrzenie w siebie. 42
Marihuana z tytoniem. 44
Napływ nowych pomysłów. 45
Działanie marihuany w czasie. 45
Okres abstynencji. 46
Pierwszy dzień. 47
Drugi dzień. 47
Trzeci dzień. 47
Czwarty dzień. 47
Piąty dzień. 48
Szósty dzień. 49
Siódmy dzień. 50
Koszty zabawy. 50
Zdrowie. 52
Serce 52
Mózg 53
Wątroba 53
Oczy 54
Krtań, oskrzela i płuca 54
Człowiek 54
Poznaj swoje prawa 54
Kiedy możesz zostać skontrolowany? 55
Kiedy możesz zostać zatrzymany? 55
Jak się zachować? 55
Protokół zatrzymania. Co powinno się w nim znaleźć? 56
Protokół zatrzymania osoby 58
Policja złapała Cię z marihuaną? 61
Dodatki 64
Treść licencji GNU FDL 1.3 (wersja oryginalna). 64
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Marihuana, suche fakty.
Status prawny: substancja wpisana na listę substancji psychotropowych grupy I-P. Jest to lista substancji sklasyfikowanych jako brak zastosowań medycznych i o dużym potencjale nadużywania.
Dostępność w Polsce: bardzo łatwa.
Cena: około 30 zł za 1 gram.
Zalety od strony psychicznej:
- wyciszenie, uspokojenie;
- zmniejszenie lub zniwelowanie stresu;
- głębokie spojrzenie wewnątrz siebie;
Zalety od strony fizycznej:
- zmniejszenie napięcia mięśni
- nie wywołuje uzależnienia fizycznego;
- zwiększenie łaknienia, poprawienie smaku praktycznie wszystkich potraw;
Cechy inne:
- obniżenie ciśnienia ortostatycznego;
- zwiększenie częstości bicia serca;
Wady:
- zawroty głowy (nie występują w okresie abstynencji);
- powoduje zachwianie odczuwania upływu czasu;
- kłopoty z pamięcią krótkotrwałą.
- zwiększenie apetytu może doprowadzić do przejadania się i otyłości;
- w okresie abstynencji może wywoływać lekkie rozdrażnienie;
Zagrożenia:
- wywołuje uzależnienie psychiczne;
- posiadanie jest przestępstwem;
Oprócz posiadania karalne jest również nielegalne uprawianie określonych roślin. Obecnie obowiązująca ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii w art. 63 tak samo jak poprzednio obowiązująca ustawa z 1997 r., jako przestępstwo kwalifikuje nielegalną uprawę maku ( z wyjątkiem maku niskomorfinowego), konopi (z wyjątkiem konopi włóknistych) i krzewów koki. Pod groźba kary zabronione jest także nielegalny zbiór mleczka makowego, opium, słomy makowej, liści koki, ziela konopi.).
Przestępstwem jest również samo umożliwienie lub ułatwienie zażycia środków niedozwolonych. Umożliwienie użycia środka odurzającego lub substancji psychotropowej oznacza działanie prowadzące do stworzenia dogodnych warunków innej osobie do użycia środka odurzającego lub substancji psychotropowej.
Przestępstwo określone w art. 63 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii można popełnić jedynie umyślnie. Możliwe jest wystąpienie zarówno zamiaru bezpośredniego jak i ewentualnego.
Przestępstwo określone w art. 63 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii w typie podstawowym zagrożone jest karą pozbawienia wolności do lat trzech. W typie kwalifikowanym zagrożenie sankcja karna wzrasta i wynosi od sześciu miesięcy do lat ośmiu.
Źródło: http://infor.pl
------------------------------------------------------------------------------------------------
Marihuana mnie nie interesowała.
Nigdy nie miałem ani dostępu ani zainteresowania narkotykami. Owszem, dochodziły do mnie informacje o MONARze i problemach narkomanów jednak nie analizowałem ich. Traktowałem ten temat zupełnie obojętnie. Nie byłem zainteresowany ani poznawaniem świata zakazanych substancji ani tym bardziej w jego wchodzenie. Mój brak ciekawości w tym temacie wyklarowany został przez wpajaną społecznie postawę, że narkotyki są złe, uzależniające i niebezpieczne. Postawa ta istnieje w naszej kulturze od tak dawna, że nawet moje dzieciństwo było czasem spędzonym w tym duchu. Wiele postaw było wówczas nagannych. Piętnowano w zasadzie każdą odmienność. Nie było łatwo narkomanom - cóż za dziwne słowo… To tak, jakby alkoholika nazywać alkomanem. Dziwne. Pamiętam jak funkcjonowała Milicja. Szedłem kiedyś późnym wieczorem z kolegą w stronę domu. Zatrzymał nas patrol Milicji w samochodzie Nysa. Ich zachowanie do dziś wywołuje u mnie mord w oczach. Nie dość, że zachowywali się jak banda idiotów to wyśmiewali się z naszych imion, nazwisk, imion naszych ojców… 3 milicjantów + kierowca Nysy. Kierowca siedział spokojnie, trójka miała wspaniałą zabawę. Szkoda, że ich wtedy po prostu gołymi rękami nie zabiłem. Mógłbym to zrobić. Miałbym chociaż powód, żeby stać się ćpunem. A tak, tylko od czasu do czasu sobie popijałem… Piszę o tym tak swobodnie albowiem były to czasy prawnego i społecznego przyzwolenia na przestępstwa mające miejsce po spożyciu np. alkoholu. Kierowca, który spowodował wypadek, zabił kogoś samochodem, nie był karany wg normalnych paragrafów jeśli był w trakcie zdarzenia pod wpływem alkoholu. Tłumaczono to tym, ze nie wiedział co robi więc trudno takiego człowieka poddawać karze. W ten sposób Polska rozwinęła sobie rzeszę popijających kierowców a później po prostu morderców za kółkiem. Taka logika popchnęła mnie ku myśli, że jak się opiję lub naćpam, będę bezkarny. Wtedy, w Nysie milicyjnej bardzo chciałem być albo pijany albo naćpany. Może nie dałbym rady 4 milicjantom ale przynajmniej wiedzieliby, że tak zachowywać się nie można. Zapewne dostałbym gumą po nerkach ale co mi tam. Wtedy nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Z młodszym o 1-2 lata ode mnie kolegą zostaliśmy napadnięci przez milicjantów. Tak do odbieram. W ten sposób Milicja obudziła u mnie wolę bycia albo pijakiem albo ćpunem w celu dostania co swoje. A moje oznaczało szacunek do mnie takich idiotów jakimi wtedy byli milicjanci. Tak powstała pierwsza myśl o narkotykach. Miałem wtedy kilkanaście lat. W poczuciu bezkarności niektórych ludzi moi rodzice, dziadkowie, otoczenie, starali się wychować mnie na w miarę porządnego człowieka. Szło to oczywiście z oporami. Nie, żeby nie potrafili mnie wychować, nie. Czasem po prostu nie mieli na to czasu, czasem byli bezsilni wobec własnych problemów… Rozumiałem to doskonale i pozwalałem im np. zdrzemnąć się po obiedzie
Moje dzieciństwo upłynęło spokojnie. W zasadzie, oprócz przypadku z milicją, nie było nic wartego wzmianki. Ot, normalne dzieciństwo. Nieco kłopotów miałem w szkole podstawowej. Pamiętam, że były to zupełnie odmienne czasy od obecnych. W szkołach panowała atmosfera dyscypliny, porządku, usystematyzowania. Takie małe wojsko, harcerstwo. Podobało mi się to, zostałem również harcerzem. Zaproponowano mi nawet funkcję drużynowego ale mnie już wtedy zupełnie co innego interesowało. Nie były to narkotyki. Raczej śliczne dziewczyny
Kłopoty w podstawówce dotyczyły relacji z rówieśnikami. Nie mogłem z kilkoma dojść do porozumienia. Dochodziło do śmiesznych sytuacji, tragicznych w moich oczach. Dziś z tego się śmieję, wtedy był to dla mnie duży kłopot, że nie mogę np. rzucać patykiem w kasztany rosnące na drzewie…
Z mniej więcej tego rodzaju problemami upłynęło mi dzieciństwo, szkoła średnia, a raczej jej połowa. W drugiej połowie zmieniłem klasę. Trafiłem do grupy, w której była mocna mała grupka bardzo fajnych ludzi. Zostali oczywiście moimi przyjaciółmi, szybko się zaaklimatyzowałem. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem propozycję zapalenia trawki. Ktoś to hasło rzucił przez przypadek, nie wiem, czy nawet świadomie, może ja coś źle usłyszałem. Po latach, gdy rozmawiałem o tym z owym nieszczęśnikiem, zaprzeczył. OK.
Szkołę średnią skończyłem, zaczęły się studia. W tamtych czasach narkotyki były mocno oddalone od młodzieży. Papierosy i alkohol – jak najbardziej. Tu nie było ograniczeń. Pojechałem na tzw. obóz roku zerowego przed rozpoczęciem studiów. Tyle alkoholu ile tam wypiłem, nie wypiłem przez resztę swojego życia. Masakryczny okres upojenia alkoholowego z podobnymi do mnie ludźmi. Cały turnus chodził pijany. Ważne jest to, że nikt nawet nie wspominał o marihuanie. Jedyne, co interesowała młodzież to wóda. Więc tę wódę żłopaliśmy na umór… Na studiach było w miarę podobnie. Każda okazja do wyluzowania się była dobra. Oczywiście lał się alkohol. Nikt nawet słowem nie wspominał o maryśce. Doszło do tego, że wraz z kolegą sprzedawaliśmy na częstych imprezach w miasteczku studenckim piwo wprost z samochodu. Szło jak ciepłe bułeczki. I tak mi minęło sporo lat… Wiele lat suto zakrapianych alkoholem, z przerwami na egzaminy, sesje poprawkowe i kolejne egzaminy. Okres ten skończył się, jak wszystko, co ma swój początek. Po studiach wpadłem na szalony pomysł otwarcia wyższej szkoły informatycznej. Pomysł był fajny ale realizacja fatalna. Doprowadziła do powstania dyskoteki zamiast porządnej prywatnej szkoły. Dyskoteka wiąże się z jednym – zabawa, hałas, rozpusta No i oczywiście alkohol i narkotyki. Ku mojemu zdziwieniu alkohol, owszem, lał się całymi litrami, ale o narkotykach nikt nic nie wspominał. Było pełno seksu, przemocy, siły, krwi, Policji, zniszczeń ale nie było narkotyków. Nie wiem do tej pory i nie rozumiem tego, jak to mogło się w ten sposób ułożyć. Przecież tam, gdzie leci dym, musi być też ogień. Dym był, ognia nie było… Ale dla mnie nie stanowiło to żadnego problemu. Nie odczuwałem jakiejś luki. Wszystko się układało jak elementy życiowej, skomplikowanej układanki. Nie brakowało mi niczego. Dyskoteka była przenoszona kilka razy. Między innymi do innego miasta. Nowe miasto – nowe kłopoty. Oczywiście można było spodziewać się wszystkiego. Ale jednego nie było – narkotyków. Czyli znów nie dotarł do mnie żaden sygnał. Moje zainteresowanie narkotykami ciągle wynosiło zero. Przeżyłem w nowym mieście sporo – łącznie z tym, że przyszło dwóch fajnych ludzi, wyciągnęli pistolet, odbezpieczyli i powiedzieli grzecznie swoją miesięczną cenę za święty spokój. Po tym spotkaniu zamknąłem dyskotekę. Nadal nic nie było w kwestii narkotyków. Tylko alkohol. Pożegnałem się z przemiłym miastem i wróciłem do swojego rodzinnego. Tak minęły kolejne lata. Piwo, normalny alkohol i nic poza tym. Ot, normalne życie. Zmarła mi matka. Niespodziewanie. Było to ponad 20 lat temu… To był cios, po którym do dziś się nie pozbierałem. Sięgnąłem wtedy desperacko po coś, czego nie powinienem był w ogóle dotykać – ożeniłem się. Rozwód był po chyba 4 latach. Ogromna strata dla zdrowia psychicznego. Odwrócili się wtedy ode mnie wszyscy. Jak sobie pomogłem? Popijając piwko… Jakoś przeżyłem. Bez narkotyków, bez maryśki, bez używek innych, niż piwo.
Mijały kolejne lata. Nie miałem żadnej potrzeby zainteresowania się maryśką. Nie było o niej mowy w radiu, telewizji, w prasie. Cisza. Więc niby jak miałem wzbudzić swoją ciekawość? Ludzie żyli swoim szarym życiem, każdy podobny do swojego sąsiada. Nawet żony mieli podobne
W chwili słabości szedłem do sklepu, kupowałem piwo, włączałem komputer i klikałem po Internecie. Nigdy mi nie przyszło do głowy nawet słowo na literę M. Mijały dni. Miło, sympatycznie, beztrosko. Wtedy drugi raz się ożeniłem. I tak zostało
W sumie zgadzałem się z tym stanem, jaki wokół mnie zastałem czyli uregulowane prawnie zagadnienia legalności np. marihuany. Właśnie, wreszcie o niej mowa. Zielsko zakazane w Polsce ale stosowane szeroko na całym świecie kojarzyło mi się z czymś w sumie złym. Był to efekt działania społeczeństwa, kultury, która pokazuje, że w sumie używki można stosować ale tylko niektóre.
W wieku około 20 lat zajmowałem się między innymi muzyką jako perkusista w zespole pop-rockowym. Nieźle nam szło. Wtedy zaobserwowałem po raz pierwszy jak substancja chemiczna może pomóc. Jeden z zespołów przed występem wypił około pół butelki całkowicie legalnej wódki. Dla kurażu. To, co wtedy zobaczyłem wydało mi się jakimś absurdem. Alkohol w połączeniu z graniem muzyki daje mizerny efekt. Zespół co prawda wypadł dobrze ale niemiłe wrażenie pozostało. Tak zobaczyłem, że w świecie muzyków legalna substancja jest wspomagaczem przed występem. Jest to akceptowane społecznie. Poznałem wtedy kilka fajnych osób. Między innymi starszego od siebie o 10 lat realizatora dźwięku. Krzysztof z niejednego pieca jadł chleb. Sporo spędziliśmy czasu na rozmowach bo człowiek był bardzo interesujący. Umiał przekazywać swoją wiedzę w sposób lekki, łatwy i przyjemny. Któregoś dnia mówi mi:
- Stary, ale się wczoraj z kolesiem upaliliśmy! Gdy wracałem do domu, mostu nie było, taki był dobry towar - Oczywiście chodziło o marihuanę. Potraktowałem to jako żart ale został w mojej głowie i tak po wielu latach przy okazjach znikających mostów, Krzysztof ze swoim tekstem mi się przypomina
Nie kontynuowałem tematu. Uśmiechnąłem się, zapamiętałem. Nie szukałem kontaktu z marihuaną mimo, że była pod ręką. Kontakt z Krzysztofem, bycie muzykiem, otaczający mnie ludzie popijający alkohol lub palący trawę… Tak wygląda świat muzyki. Na scenie jest ładnie, za sceną już gorzej. Podkreślam – nie byłem marihuaną w ogóle zainteresowany. Od czasu do czasu popiliśmy z Krzysztofem przegadując długie noce ale na tym wszystko. Używki w moim życiu zaczęły się i w zasadzie ograniczyły do piwa i wódki. To mi wystarczało.
Tak mi mijały lata a moje zainteresowanie marihuaną nadal wynosiło zero. Zmieniło się to stosunkowo niedawno. Około roku 2013 zacząłem się tematem przez zupełny przypadek interesować. Zapewne była to reakcja na coraz częstsze wiadomości w mediach o marihuanie. Temat zaczął być dla mnie na tyle interesujący, że zacząłem się interesować co to jest, gdzie to można zdobyć, jak działa, ile kosztuje itd. Długo byłem obserwatorem i czytelnikiem. Sporo na ten temat znalazłem w Internecie. Oczywiście po polsku, czytelnie i zrozumiale choć z niemałym trudem. Moje zaskoczenie było duże, gdy stwierdziłem jak dużo ludzie napisali na temat marihuany. Problemem jest to, że znalezione przeze mnie artykuły czasem się wykluczały. Brak możliwości rzetelnego sprawdzenia o czym mowa był dla mnie kłopotliwy. Ciekawość wzrastała, podsycana kolejnymi sygnałami z zewnątrz. Między innymi trafiały w moje ręce filmy, w których marihuana jest albo głównym wątkiem albo jednym z ważniejszych. Komedie. Fajne. Jedna polska. Pamiętacie Laskę z „Chłopaki nie płaczą”?
Zawsze znajdowałem sobie interesujący temat do zajęć. Nigdy nie nudziłem się. Nie musiałem wymyślać niestworzonych rzeczy aby się wyluzować. Zabawa sama z siebie powstawała. Z żoną doskonale się bawiliśmy a co najważniejsze, potrafiliśmy cały dzień milczeć i dobrze się ze sobą czuć. Czy w takich warunkach ktoś pomyślałby o marihuanie? Ja nie. Mijały miesiące, żonie rósł coraz większy brzuch z dwójką bliźniaków w środku. Byłem oczywiście przerażony tym faktem. Nigdy nie miałem dwójki dzieci! … i fajnej żony…
Czasy nieco się pogorszyły, musieliśmy się przeprowadzić do innego miasta w pogoni za pracą i pieniędzmi. Jakoś nam się to udało z wyjątkiem tego, że właśnie „na ziemi obcej” urodziły się nasze dzieci. Można powiedzieć, że wyjechaliśmy z mojego rodzinnego miasta tylko po to, aby urodzić i wrócić. Tak to mniej więcej wyglądało… Lokum zmienialiśmy kilka razy by w końcu wylądować w małej mieścinie, 2 bloki od mojej teściowej. Jakby co, daleko nie ma… Małe miasteczko, zacieśnione kontakty, żadnego sygnału odnośnie maryśki. Owszem, raz uczestniczyłem w rozmowie na temat narkomanów, że to są podludzie i nie warto takich szanować. Oczywiście nie zgadzam się z taką opinią. Piszę tylko to, co słyszałem. Jak na spowiedzi
Małe miasteczko z mocno zacieśnionymi znajomościami przywitało nas chlebem i solą ale nie maryśką.
Zająłem się tutaj pracą, moja żona domem i dziećmi. Było OK. Od czasu do czasu wypiłem piwo. Tak mijały kolejne lata…
Pierwszy raz.
Naczytałem się i naoglądałem o maryśce wielu rzeczy. Brakowało tylko testu. Wiedziałem jak działa alkohol, jak smakuje tytoń (nie jestem palaczem) i jak się człowiek czuje na tzw. kacu. Brakowało mi tylko spróbowania tego, co jest zakazane ale działające ponoć uspokajająco, rozweselająco, odprężająco. Zacząłem się zastanawiać skąd znaleźć kontakt do dilera. Stare kontakty ***ały się, ludzie zajęli własnymi sprawami, założyli rodziny, ustatkowali się. Nie miałem pomysłu jak to zdobyć. Życie jak zwykle samo przyniosło rozwiązanie. Pierwszy raz dotknąłem marihuany składając wizytę mojej sąsiadce, która jest niezłą imprezowiczką. Długo zastanawiałem się, czy mam do niej pójść ale ciekawość zwyciężyła. Poza tym od czegoś trzeba było zacząć. Sąsiadka była w porządku. Okazało się, że ma troszkę maryśki więc da mi spróbować. Malutka fajeczka miała malutki cybuch wypełniony malutką ilością suszu. Zapaliłem. To był pierwszy kontakt z marihuaną – lato roku 2014. Wciągnąłem dym do płuc, potrzymałem kilka sekund i wypuściłem. Odłożyłem fajeczkę bo zapach był wstrętny. Po chwili poczułem lekki zawrót głowy. Delikatny. I na tym koniec. Umówiłem się z sąsiadką, że nazajutrz podjedzie ze mną do dilera i mi coś załatwi. Następnego dnia wsiedliśmy w samochód, pojechaliśmy na jakiś parking przy supermarkecie. Wysiadła, podeszła do kogoś i po 5 minutach miałem swój pierwszy gram trawki w ręku. Wszystko w pośpiechu, tajemnicy, konspiracji. Cena: 30 zł. Drogo. Sąsiadka mi poradziła co mam sobie jeszcze kupić – lufkę (fifkę) szklaną. OK, kupiłem. Drogo nie jest, chyba 10 groszy za sztukę w każdym kiosku.
Wróciwszy do domu zastanowiłem się chwilę co ja wyprawiam. Nacisk kultury był spory. Zdawałem sobie sprawę, że robię czynność niedozwoloną, karaną, naganną moralnie. Zastanawiając się nad tym wszystkim, nie za bardzo wiedziałem co mam dalej zrobić. Nieporadnie pokruszyłem susz i wetknąłem drobinę do lufki. Tak, żeby było można to zapalić. Wyszedłem na balkon – marihuana śmierdzi i lepiej, żeby jej zapach nie pozostawał w domu. Jest nieprzyjemny. A więc na tym balkonie ulokowałem się wygodnie i zapaliłem. Wciągnąłem dym, wypuściłem i … nic. Wypaliłem tak całą przygotowaną porcję czyli mniej więcej tyle, co na opuszku palca się zmieści. Za mało – stwierdziłem. Załadowałem moją lufkę drugi raz. Wypaliłem. To było zdecydowanie złe posunięcie. Zawirowało mi w głowie i poczułem się źle. Zlały mnie siódme poty. Stwierdziłem, że to nie to. Wyrzuciłem resztę trawy do sedesu, spuściłem wodę i pomyślałem, że coś poszło nie tak. Oczywiście było to pochopne postępowanie. Trzeba było poczekać chwilę. Poczekałem i mi wszystko przeszło. Pomyślałem później, że może za bardzo się pośpieszyłem, że trzeba to zrobić bardziej spokojnie, bez pośpiechu. Po kilku dniach poszedłem do sąsiadki aby mi pomogła zdobyć maryśkę. Bez problemu znów podjechaliśmy na parking przy supermarkecie, poszła, przyszła, miałem. Po powrocie do domu zrobiłem drugie podejście. Tym razem spokojniejsze. Wypaliłem jedną lufkę. Czekam… Czuję, zaczyna działać. Zawrót głowy i zupełnie nieznane mi do tej pory uczucie oderwania od świata. Wszystkie troski, problemy odeszły w minutę. Skutkiem ubocznym było spore odurzenie. No ale cóż, sam chciałem. Próbuję, można powiedzieć, badam na sobie. Prowadzę eksperyment
Drugi raz.
Nauczony doświadczeniem tym razem chciałem być bardziej rozsądny. Przemyślałem sprawę, przeanalizowałem co się stało i nie chciałem tego powtórzyć. Szkoda energii, czasu i pieniędzy. W zapomnienie poszło złe samopoczucie z poprzedniego razu. Otworem stała obietnica wyluzowania, relaksu. Trzeba było tylko po nią sięgnąć. Delikatnie, nie nachalnie. Bez pośpiechu, jak z płochliwą, piękną dziewczyną… Znów nie za bardzo wiedziałem co robię. Nieporadnie, bez doświadczenia, zabrałem się za nabijanie lufki suszem. Znów była to dla mnie zagadka jak to zrobić dobrze. Jest na to tylko jedna rada – trzeba to robić tyle razy aż wreszcie będzie dobrze. Innego sposobu nie znam. Początkowo każdy ruch był nieporozumieniem. Po kilku miesiącach zrobienie o wiele większej rzeczy – skręta z tytoniem, było już tak proste, że robiłem to nie patrząc się na własne palce. Tak więc, powracając do wątku, powoli uczyłem się nowych czynności. Ani łatwe to ani trudne. Po prostu nowe, inne, dziwne, nieznane… Wreszcie nabiłem. Poszedłem na balkon i zaczęły się schody. Podpalenie suszu w lufce to nie taka prosta sprawa. Owszem, jest to wykonalne ale trzeba w tę czynność włożyć sporo precyzji i synchronizacji ruchów rąk. Zapalniczka, która właśnie się kończyła, wiatr (4 piętro) i trema robiły swoje. Nie mogłem tak po prostu zapalić tego nieszczęsnego suszu. Po kilku próbach udało się… Radość nie trwała długo. Szusz w lufce bardzo szybko gaśnie. Trzeba go ponownie podpalić. Jak z telefonowaniem do banku… Najpierw musisz wysłuchać reklam nowych produktów bankowych, później chwila 5 minut z nową linią kredytową dla mało zamożnych, później w języku angielskim zapowiedź nowych audycji w RadiuMaryja by wreszcie po polsku ale za to z niemieckim akcentem zapowiedź, że rozmowa jest nagrywana a jak mi się nie podoba to wypad. Wypad nie wchodzi w grę. Za długo już się nasłuchałem reklam. ALE… mogło się przerwać połączenie telefoniczne. Od nowa… reklama produktów bankowych, 5 minut z nową linia kredytową, po angielsku rozkładówka RadiaMaryja, polsko-niemiecka zapowiedź rychłego kontaktu z helpdeskiem. Wreszcie! I tak właśnie jest z paleniem maryśki za pomocą fifki (lufki). Trzeba cofać się do początku aby pójść dalej. Zanim się spostrzegłem, cała fifka została wypalona. No nieźle… pomyślałem. Udało się. Kręciło mi się w głowie. Czułem się dziwnie ale byłem zadowolony. Po pierwszym razie spodziewałem się większego kopa. Może to była tylko auto-sugestia? Nie wiem, trudno mi to ocenić. Nauczony doświadczeniem, poczekałem chwilę. Powoli nabiłem fifkę drugą porcją. Bez pośpiechu - mamy dużo czasu. Tym razem wszystko poszło jak trzeba. Tak mi się przynajmniej wydawało. Kręciło mi się w głowie i czułem, że jestem coraz bardziej oszołomiony, odurzony, zamroczony. Ogólnie jednak czułem się dobrze. Było fajnie. Ledwo przytomny wszedłem do pokoju z balkonu i oddałem się relaksowi. Już nic nie wyrzuciłem ale jednym gramem upaliłem się przez cały dzień. To był czas poznawania czegoś nowego, zupełnie nieznanego. Należy w tym miejscu wytłumaczyć Czytelnikowi jedną rzecz – spróbowałem marihuany zdobywając ją w nielegalny sposób tylko dlatego, że nie miałem innej możliwości. Nie ma w Polsce żadnego miejsca, gdzie można takie rzeczy sprawdzić. Bo niby jak? Prawo zakazuje i już. Jakoś przeżyłem ten dzień. W sumie było całkiem nieźle. Jedna lufka wystarczała mi na godzinę. W celach badawczych notowałem godziny zapalenia trawki i początku odczuwalnego działania. Okazało się, że ma to dość regularny kształt. THC zawarty w marihuanie działa prawie od razu (max kilka minut) a efekt jest odczuwalny około godziny. Tak wynikało z moich badań na sobie. Było fajnie ale nie aż tak, jak myślałem. Główny efekt to było odurzenie. Dlaczego ‘było’? Wpływ maryśki z czasem się zmienia. Po ponad roku dość intensywnego jej zażywania można wyznaczyć okresy, w których działa w wyjątkowy sposób. Tak prowadziłem swoje eksperymenty. W sumie była to dla mnie zupełnie nowa zabawa. Oderwanie od rzeczywistości, pożegnanie trosk, problemów, uśmiechająca się twarz i dobry nastrój. Jednak na początku maryśka głownie odurzała. Efekt psychiczny występował mniej. Pojawiały się lawiny myśli, jakby ktoś otworzył wrota. To mi się podobało. Różne rzeczy skojarzałem ze sobą ale zbyt szybko mój mózg generował kolejne myśli. To było na swój sposób fajne. Wszystko wydawało mi się wesołe, sympatyczne i miłe. W ten sposób spędziłem na balkonie sporo czasu. Było lato więc pogoda dopisywała. Ogólnie było bardzo sympatycznie.
Diler.
Marihuanę zdobywałem wg sprawdzonego już sposobu. Sąsiadka mi w tym pomagała zupełnie bezinteresownie. Troszkę mi to nie pasowało ze względu na nierównomierność jakości towaru, kłopot z ciągłością dostaw, tłum uczestniczący w transakcjach. Praktycznie zawsze towar był kupowany od kogoś innego. Tak powstał bałagan, którego nie cierpię. Zgodnie z wychowaniem ze szkoły podstawowej – wszystko powinno być poukładane, posortowane, posegregowane, właściwie podzielone i oznaczone. Tu tego nie było. Tu był po prostu bajzel. Nie podobało mi się to ale nie miałem innego źródła. Musiałem się godzić na tak znaczną dla mnie niedogodność aby mieć odrobinę relaksu. Stanowił dla mnie już wtedy coraz większą wartość. Bałagan był pierwszym znakiem, że należy zachować daleko posuniętą ostrożność. Obawy okazały się słuszne. W niedługim czasie przyszło mi poznać przyjaciół mojej sąsiadki. Wtedy zrozumiałem, ze ten świat nie za bardzo do mnie pasuje albo raczej ja nie za bardzo pasuję do tego dziwnego świata. Koledzy sąsiadki przyjęli mnie z otwartymi ramionami i z uśmiechem na ustach ale od razu podsunęli do wciągnięcia jakiś proszek. Masz! Yyyy… ? Dobry towar, jedziesz! OK, nie chciałem się narażać na wyrzucenie przez balkon więc wziąłem leżący mały banknot na stole, zwinąłem w rulonik zgodnie z instruktażem z filmu „Człowiek z blizną” i wciągnąłem do nosa to, co tam na stole się poniewierało. Oprócz okruchów chleba, popiołu z papierosów, odrobiny cukru i soli, niewiele tam czegoś innego było. Ale zapiekło w nosie niemiłosiernie. Zrobiłem wielkie oczy i mi z oczu poleciały łzy, tak cholerstwo piekło. Ta sól – pomyślałem – żre mnie jak poloneza na zimę…
Kolega mojej sąsiadki mówi – niezłe, co? Buja, hehe…
- Taaaa…, jak wezmę tego z 6 porcji to coś poczuję – odpowiedziałem.
Spojrzał zdziwiony, zapił kielichem i uśmiechnął się. Miły człowiek, pomyślałem. Zapewne to jest ten od wiertarki. Ale o tym później… Nos mnie piekł jak cholera. Drugi kolega mówi do mnie – bierz następną kreskę.
- Co to jest? – zapytałem.
- Dobry towar, bierz – odpowiedział pierwszy.
Wziąłem, to samo. Pieczenie i nic szczególnego. Trudno to nazwać narkotykiem. Myślę, że dzieci sprzedają dzieciom sól z cukrem. No i dzieci się cieszą
Od tamtej pory mam problemy z nosem…
Zdobywanie marihuany przy pomocy sąsiadki przestało mi odpowiadać. Okazało się, że diler nie jest taki dobry i ma często braki w magazynie. Zacząłem szukać dalej. Okazało się, że mój drugi sąsiad to kolejny niezły imprezowicz i telefon do innego dilera dostałem w 5 minut. Tak zdobyłem stały kontakt. Wtedy pomyślałem, że to kolejny krok do bycia człowiekiem złym ale to mi się podobało. Wiadomo – owoc zakazany bardziej smakuje. Być może, gdyby marihuana była legalna, nie ciągnęłoby mnie tak do tego… Towar u nowego dilera był zdecydowanie lepszy niż u starego. Człowiek miły, inteligentny. Brakowało tylko swobody. Ciągle ta sama atmosfera tajemnicy, pośpiechu. Jest to nieco irytujące. No ale cóż poradzić… takie prawo. Głupie ale zawsze jakiś prawo jest.
Diler był w porządku. Miał jednak pecha. Prowadzono przeciwko niemu postępowanie karne za handel maryśką. Młody człowiek a już ma przesrane. Jakiś wyrok na nim już wisiał i w ogóle niewesoło. Jednak miał kilka cech, za które go sobie bardzo ceniłem. Był przede wszystkim uporządkowany. Nie było żadnych niedomówień. Wszystko załatwialiśmy przez telefon posługując się jakimiś synonimami zdań. Gdyby ktoś nas podsłuchiwał, miałby naprawdę spory problem aby zrozumieć o czym mowa.
Przykład takiej rozmowy:
- Siema, mistrzu.
- Siema.
- Słuchałeś tej płyty?
- Tak, fajna.
- Który kawałek ci się najbardziej podobał?
- A nie pamiętam.
- OK, jak chcesz to się spotkamy.
- OK, kiedy?
- Mogę podjechać za 13 minut. Pasuje?
- Tak, pogadamy o tym co zawsze?
- Tak.
- OK.
- Nara.
W ten sposób zamawiałem 20 gramów Marihuany. Mój kolega zmieniał często telefon, co mi się bardzo podobało. Nie chodzi o aparat telefoniczny a o numer telefonu Wysyłał mi wtedy SMS z informacją:
– mój numer.
OK, zapamiętany. Diler był bardzo rzetelny. Zawsze było wszystko dobrze przygotowane. Marihuana zawinięta w torebeczkę foliową z zapięciem strunowym. Pełna profeska. Zawsze mnie ostrzegał, gdy mu się towar kończył. Dawał mi szansę na ciągłość ćpania, bez przestojów. Korzystałem wtedy bardzo chętnie z jego pomocy.
U nowego dilera zaopatrywałem się regularnie co kilka dni. Nawet wynegocjowałem niższą cenę za duże zakupy. Miałem czas i zapał do dalszej zabawy a diler z radością mnie obsługiwał. Tak mijały w poczuciu beztroski dni, tygodnie, miesiące… Kupowałem, paliłem, spałem, wstawałem, paliłem, kupowałem… Wpadłem w pewien dobowy rytm, już nie tygodniowy, jak kiedyś. Teraz był to rytm dobowy z podziałem na delikatną przerwę co 3 dni. Musiałem być na tyle przytomny aby wsiąść w samochód i podjechać te 3 km do mojego kolegi. No, w sumie 6 km Z czasem nawet i do tego nie byłem zdolny. Korzystałem wtedy z pomocy żony (dziękuję Ci, kochana…) oraz taksówki. Zawsze, prędzej czy później, miałem w ręku to, co chciałem mieć. Koszty się nie liczyły. Liczyła się przyjemność nic-nie-robienia. Raz tylko mój diler mało wyraźnie mnie ostrzegł. To był okropny czas przymusowego detoksu. Nie miałem tego w planach. Diler później mi tłumaczył:
- przecież wyraźnie mówiłem, że jest ogólnie kicha.
No tak… Mówił. Wyraźnie
Więc prawie 1 tydzień, w środku lata, miałem spokój. Ale taka sytuacja zdarzyła się tylko raz.
Diler był młodym człowiekiem. Młodo wyglądał… I nie popalał.
- Dlaczego? – pytam go razu pewnego.
- Bo się rozleniwiam. – odparł.
- I co, rzuciłeś?
- Nie, no co ty
- Dobra, spadam.
- Narka.
I takie treściwe rozmowy, pełne humoru i błyskotliwości przeprowadzałem z dilerem. On miał niezły ubaw a ja… miałem towar i niezły ubaw
Wracając do domu miałem napady paniki, gdy widziałem Policję. Jakiś nerwowy się robiłem, od razu mi towar śmierdział. Nie można go było nigdzie schować. Zapach był tak intensywny, że zapakowana marihuana w torebkę foliową, ze strunowym zapięciem, zawinięta, opatulona itd. itp. Nadal wydziela z siebie masę zapachu. Nie pomagało schowanie towaru do skrytki przy fotelu pasażera z przodu. Zawsze towar śmierdział. Znając moje szczęście do Policji (Milicji), spodziewałem się kłopotów. Ładnie powiedziane, prawda?
Obawy okazały się…
.
.
.
.
- (trzeba minąć skrzyżowanie ze światłami)
.
.
.
.
.
- (znów postój na czerwonym. Co ta Policja tak za mną jedzie?)
.
.
.
.
.
.
.
.
.
- (może to lepiej schowam?)
.
.
.
.
- (ale gdzie???)
.
.
.
.
.
.
- (OK, jestem pod domem)
.
.
.
.
.
- obawy okazały się….
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
… chybione!
- tylko gdzie ja schowałem towar???
Nie wiem czemu, ale taka sytuacja powtarzała się praktycznie co 3 dni. Oczywiście wtedy, gdy sam jechałem samochodem. W końcu wpadłem na rozwiązanie mojego kłopotu. Paczuszkę chowałem w majty! To było najbardziej szczelne miejsce. Raz schowałem i zapomniałem... Przyjechałem do domu – NIE MA! To była trauma.
Waporyzator
Działanie maryśki było w zasadzie takie samo. Odurzenie, lekki zawrót głowy, natłok myśli i dobry nastrój. W sumie czego trzeba było więcej. Tak spędziłem sporo czasu - całe lato. Wyobraź sobie – całe lato chodziłem w krótkich spodenkach a w majtach nosiłem towar od dilera do domu
Ponieważ lato się skończyło i nastały chłodniejsze dni, balkon przestał być dobrym miejscem do palenia trawy. Balkon generalnie był złym miejscem do czegokolwiek. Jest mały, ledwo się na nim mieszczę a nie należę do jakoś wybitnie barczystych wielkich facetów. Jestem normalny. Mam ogon, kopyta i 3 garby, jak hipopotam Spokojnie, jestem normalnym facetem. Mój balkon nie jest za to normalnym balkonem. Jest przede wszystkim mały. Skoro mały to znaczy niewygodny. Gdy padał deszcz, posiłkowałem się parasolką. Nie, żebym był wybredny. Jakaś parasolka w domu się znalazła to jej użyłem. Siedząc na balkonie pod parasolką, w deszczu, wyobrażałem sobie nagłówek z prasy lokalnej – nałóg silniejszy od rozsądku – i moje zdjęcie z tą parasolką, która była przezroczysta i miała kwiatuszki
Ogólnie rzecz biorąc balkon wyzwolił we mnie pokłady kreatywności. Cały czas mnie zmuszał do wysiłku umysłowego stawiając przede mną zagadki praktycznie nie do rozwiązania. Otóż, mam 2 koty; 2-letniego i prawie rocznego. Oba uwielbiają wchodzić na balkon i łazić po barierce. Pamiętaj, to jest 4 piętro… Siedząc kiedyś na balkonie pomyślałem, że jakoś zabezpieczę ten teren przed kotami. Cały mój wysiłek poszedł na zrobienie z kartonu swego rodzaju daszka, aby koty nie mogły wejść na barierkę. Udało się – pomyślałem, siedząc jak idiota pod daszkiem, w pełnym słońcu, w upale 40 C ... Ale za to dobrze mi się pod daszkiem zapaliło. Raz, może dwa razy bo daszek rozmontowałem szybciej, niż go złożyłem.
Jak wcześniej napisałem, lato się skończyło i nastały chłodniejsze dni. Balkon przestał być dobrym miejscem do palenia trawy i do uganiania się za kotami.
Znów zacząłem szukać i znalazłem urządzenie zwane waporyzatorem. Cena: około 300 zł. Wygląda on jak gruby długopis, jest zasilany wbudowanym akumulatorkiem ładowanym przez USB. Urządzenie z wyglądu jest bardzo proste i nosi nazwę TITAN-1. W środku zapewne jest jakiś mały komputerek bo zmyślne jest to małe coś. Działa on tak, że wkłada się susz do komory i go włącza. Po kilku minutach zapala się zielone światełko i można wciągać, jak papierosa. Zaletą tego urządzenia jest to, że nie wydziela dymu. To znaczy wydziela pewnie jak się zaczyna samo urządzenie palić. Ale przy mnie się nie zapaliło Waporyzator utrzymuje w komorze temperaturę poniżej zapłonu suszu uwalniając tym samym głównie THC. Rozwiązanie dobre i szeroko stosowane. Po kupnie tego urządzenia byłem znów zadowolony. Ogólnie czas, który poświęciłem marihuanie to czas dobrego nastroju. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Waporyzator też. Akumulator wystarcza na kilka porcji, więc w zasadzie cały czas musi być ładowany. To podstawowa wada. Reszta jest mało istotna. Działa jak powinien. W komplecie są dodatkowe ustniki, wycior do czyszczenia komory, kabelek USB do ładowania. Jak się okazało, wycior jest zupełnie zbędny a wręcz szkodliwy. Gnie się, nie robi nic sensownego. A skoro coś nie robi czegoś sensownego to zgodnie z tym, co powiedział Holmes, gdy się odrzuci wszystkie nieprawdy, zostanie gotowe rozwiązanie - wycior szkodzi bo się gnie i nie można na nim w ogóle polegać. Może wejść w jakąś szczelinę i ponieważ jest giętki, może się porządnie o coś zaczepić. Jeśli kupisz, drogi Czytelniku, taką rzecz, zwróć uwagę na to, co tu napisałem. Pomożesz sobie oraz pobliskiemu oddziałowi szpitala psychiatrycznego gdy już postradasz zmysły irytując się na wycior
Waporyzator ma jeszcze jeden ruchomy element. Nieszczęśliwie jest zrobiony przez producenta w ten sposób, że jego życie jest zaprogramowane na określoną długość. Nikt nie wie jaką Ten element to zatyczka komory, która przechodzi w ustnik. A ustnik jest do dupy. Pęka pod wpływem temperatury i małych naprężeń. Wg mojego rozumu, jest to niedopasowanie materiałów pod względem rozszerzalności cieplnej. Miałem to na fizyce w 1 klasie technikum więc pamiętam Z moich obserwacji wynika, że skoro ustnik pęka w czasie, gdy waporyzator pracuje i pęka z chwilą np. dociskania ustnika do korpusu urządzenia to znaczy, że coś się dzieje, gdy jest ciepło. To dało wspomniany wcześniej wniosek. W czasie zabawy z marihuaną zużyłem takich ustników chyba z 10. Nie jest to droga rzecz ale kłopotliwa w kupnie. Ja zaopatrywałem się w sklepie https://vaporshop.pl/ Obsługa jest idealna – wszystko załatwiałem telefonicznie a obsługa pamiętała każde moje zamówienie, mimo, że nie składałem żadnego bezpośrednio w sklepie a ustnie do telefonu…. Niczego nie można zarzucić ani się doczepić. Załatwiałem wszystkie części z jednym człowiekiem. Myślę, że on tam jest szefem. Miły, konkretny, jak trzeba
Palenie marihuany stało się moją codziennością. Przez szereg dni działanie THC było takie samo. Zawroty głowy, natłok myśli i dobry nastrój. Od czasu do czasu pojawiały się niepokoje, lęki. Był to jednak stan przejściowy, raczej spowodowany kręceniem się w głowie niż realnym zagrożeniem, którego wokół mnie nie było. Może tym objawiały się moje wyrzuty sumienia, że robię czynności zakazane. Trudno to ocenić. Praktycznie wszystko, co do mnie docierało miało wesoły charakter. Obojętne, czy rozmawiałem z kimś, czy przeglądałem Internet, zawsze pozytywnie patrzyłem na świat. Ten stan mi odpowiadał.
Internet
Muszę tu wspomnieć o moich paskudnych cechach charakteru. Jestem nerwowy, porywczy i mściwy. To, w połączeniu np. z informacjami przeczytanymi w Internecie wywoływało u mnie konieczność krytyki, którą stosownie przy niektórych artykułach pisałem, oczywiście narażając się na hejtowanie 1). Z chwilą, gdy na mojej drodze pojawiła się marihuana, zrobiłem się znacznie spokojniejszy. Wspomniane cechy zupełnie ustąpiły. Czytaj – stałem się jeszcze gorszy Żartuję…
Spokojniej podchodziłem do przeczytanych newsów. Nie reagowałem tak nerwowo, porywczo. Nie „musiałem” napisać standardowo punktującego komentarza. Uznałem, że skoro ktoś sam pokazuje swoją głupotę, nie należy takiego „recydywisty” prostować. Nie jestem przecież jego nauczycielem…
Jeśli od hejtowanie prze innych ludzi nic się nie nauczył, nie warto nic z tym robić. Szkoda po prostu czasu i energii. Z takim podejściem przegląda się newsy znacznie lepiej. Człowiek nie jest już taki nerwowy. Przysłowiowo problemy tego świata spływały ze mnie jak z gęsi woda
Co najważniejsze – THC nie powoduje zakłóceń w logice myślenia. Przyjąłem więc jego działanie jako jak najbardziej wskazane. Wiele razy po prostu rezygnowałem albo z pisania komentarza albo pisałem go w taki sposób, aby nikogo nie urazić. Innymi słowy – nieco poprawiłem moje relacje ze światem. To dawało dużo do myślenia. Zastanawiałem się wiele razy, zanim cokolwiek napisałem w Internecie. Starałem się powstrzymać od złośliwości i bezpośredniości. Dało to bardzo dobry efekt. Zrozumiałem, że tak właśnie działa THC. Uspokaja pod każdym względem.
1) hejtowanie – opinia mająca na celu krytykę czyjejś osoby z pominięciem wszelkich norm spokojnej wypowiedzi.
[/URL]
Ostatnią edycję dokonał moderator: