Przygody Magica Jointsona
Po pierwsze, bardzo złym pomysłem jest przechodzenie koło sklepów z trafiką...
Człowiek natrafia na te hektotony pokuszenia i kupuje jak cymbał, nie nosząc w sobie potencjału, ażeby kiedykolwiek to wszystko zwinąć i puścić z dymem. Nazwijmy to eksploracją różnych odnóg zainteresowań z nastawieniem się na straty materialne w imię Poznania.
Tyle dobrego... Co wybrać? Co wybrać na ten jedyny wieczór... Bibułkę smakową - twardą, ale aromatyczną czy ekstra-cienką, z przyciętymi rogami, ale bez dodatkowych wrażeń zapachowych...
Przepuścić to przez węgiel aktywny czy może jednak trochę sobie odbiór zmącić mentholowym filtrem...
Dylemat stoi, czas do projekcji ucieka...
W myśl hasła "don't panic - it's organic" wybiera się konopne niewybielane bibułki, super cienkie i dedykowane im konopne filtry Slim 6mm, przedłużone. Najbardziej konopne zdjęcie tego wieczoru:
Modelką konopną jest tak górnolotnie zwana "Creamy Typhoon", produkcji Pewne Źródło, czeski out A.D.14'
A dalej już tylko zestaw szczęścia, czyli wszystkie pozostałe elementy układanki. Są młynki, są maszynki, jest ogień, jest szkło... Szkło? Squaw...
Maszyna komory mielącej jest napełniana. Nie mam pojęcia w jakim stosunku masowym, w każdym razie w stopniu umiarkowanym, dwuosobowym. W ogóle to padło jednak ostatecznie na Sweet Cheese AF, bo ten szczypiąco - duszący aromat akurat pasował do nastawienia...
Następuje zwolnienie blokady i ... (Uwaga: drastyczne sceny wycięto).
I oczom naszym ukazuje się wiwisekcja Jointa o umiarkowanym stopniu brutalności. Drobnozmielone truchło konopne, zwane przez wąsatych amatorów burrito "marijuana", całun z bibuły oraz Cenzor Filtracyjny. Brudną robotę zawijania truchła w całun wykona zakład Magiel Witek.
Tyteks nie przyszedł i nie przyjdzie. Nie ma wjazdu dla dresiarzy...
Witek nie marnuje czasu...
... ale nie jest to jego najlepszy dzień i truchło wypada z magla. Proces należy odtworzyć, a informacje o wpadce zachować dla siebie, bo w końcu wszystko dobrze się dzieje...
Do rozstrzygnięcia pozostaje największy dylemat wieczoru - w którą stronę tę przeklętą bibułkę wsadzić... We właściwą.
Po szeregu prób oczom naszym ukazuję początek magii tego wieczoru - Magic Jointson. Coś z niczego.
Ekipa oprawców oddycha z ulgą... Udało się! Udało! Jedziemy, jedziemy - niczym piłkarze reprezentacji na mundial w Korei.
Nad poprawnym przebiegiem popielenia czuwać będzie Grzała - swój chłop.
Do oprawienia pozostała jeszcze jedna sprawa - mariaż Magica Jointsona z pewną sepleniącą Squaw (czyt. Szkło):
Cóż za połączenie: konopne produkty i półprodukty oraz chłód, dystans, higiena, powab i dobre wspomnienia ze "Śniadania u Tiffaniego"...
Jeszcze tak niedawno to wszystko było niczym. Teraz jest niczym innym. Inne nic. To nic.
Popielenie to sprawa odbywająca się za zamkniętymi drzwiami, przy deklaracji nieszkodliwości i dojrzałości w postępowaniu, przy docenieniu możliwości i chwilowym zatrzymaniu się w dobrym czasie. Przy potrzebie obopólnego szacunku tych, co po obu stronach barykady poglądu na temat "rekreacyjnego" przyjmowania substancji psychoaktywnych. Re-kreacja. Odnowienie. Wspomnień? Emocji? Tożsamości? Siebie? Jej?
Mnie?
X.